W drodze do TUTa... "Jeszcze trochę to zajmie"
Opublikowane w śr., 24/01/2018 - 11:54
Pamiętam jak dwa lata temu, na początku roku 2016 wystartowałem pierwszy raz w Sztumie. Można powiedzieć, że wtedy tak naprawdę zaczynałem swoją przygodę z bieganiem. Mija czas, a ja wciąż powracam na trasę wokół jeziora Sztumskiego.
Za mną drugi etap GP Sztumu na dystansie 9,2 km. Podczas pierwszej edycji zająłem dość wysokie 22 miejsce z czasem 35:23. Cel na ten etap, to poprawić czas. Wiedziałem, że warunki będą ciężkie - mokry śnieg i wiatr nie ułatwiał dobrego biegania - ale ja chciałem wypaść lepiej. Przed startem ustawiam zegarek na wyścig, czyli czas 36 min i dystans 9 km, bo tak ostatnio pokazał mi mój sprzęt.
Na długo przed startem ruszam na rozgrzewkę. Bez niej trudno o dobry bieg i ściganie rywali. Oczywiście można wystartować beż rozgrzewki, ale mi to nie pomaga i łapie mnie kolka.
Moja rozgrzewka trwa bardzo długo, zawsze się obawiam o kolkę. Jako doświadczony biegacz nie mogę sobie na to pozwolić.
Spotykam znajomych, krótka rozmowa i ustawiam się z przodu na linii startu. Odliczanie od 10 w dół i lecimy.
Biegnie się... dziwnie. Przeważnie pierwszy kilometr, kiedy zaczynam, jest najszybszym podczas zawodów. Tym razem tego nie było. Wyszło spokojnie 3:48 min./km. Prowadziłem z własnym cieniem, bo taka była taktyka, która zwykle się sprawdza.
Na pierwszych kilometrach nie miałem czasu, by zerkać w obiektywy fotografów. Skupiałem się na biegu. Na lepsze zdjęcia przyjdzie czas.
Drugi kilometr to przyspieszenie o 2 sekundy, do tempa 3:46 min,/km. Szło świetnie, czułem się dobrze i o to chodziło. Kolejny kilometr to już 3:43 min./km, nawet nie wiem, kiedy przyspieszyłem!
Małymi krokami zbliżałem się do połowy dystansu. Nie znałem swojej pozycji w stawce, ale nie przeszkadzało mi to w robieniu tego, co umiem najlepiej - trzymać się rywali z przodu, a na końcu powalczyć o miejsca.
Mijam metę, to znak, że zostało jeszcze jedno okrążenie. Nie czułem się źle, ale tempo nieznacznie spadło. Chociaż i tak było szybkie poniżej 4 minut na kilometr.
Jestem w połowie jeziora, czuje, że jest coś nie tak. Kilka głębszych oddechów i wszystko mija. Trzymam się rywala z przodu, by na koniec zaatakować. Przeważnie pod koniec zawodów, ktoś krzyknie, by mnie zmotywować. Tutaj nikogo takiego nei zauważyłem, więc musiałem się zmotywować sam. Głowa mówi mi, że dasz rade, że jesteś w stanie przyspieszyć. Mam serce do walki, tylko szkoda, że tak późno.
Ostatni zakręt w lewo. Widzę plażę w Sztumie i dwóch rywali na wyciągnięcie ręki. Szkoda, że tak późno zaatakowałem - czułem tyle siły, by wbiec na metę przed nimi. Gdybym zaczął finisz szybciej, to by się udało. A tak wyprzedziłem jednego rywala.
Wpadam na metę na 20. miejscu z czasem 34:39. Tak jak pisałem na początku, warunki były ciężkie, a jednak udało mi się poprawić czas. Lokatę też poprawiłem - o dwa miejsca.
Pomimo treningów pod Zimowego TUTa i dystans 65 km (Trójmiejski Ultra Track) jestem zadowolony z wyniku. Na szybkie bieganie jeszcze przyjdzie czas mam prawie cały rok. Na razie buduje wytrzymałość, jeszcze trochę to zajmie. Do startu docelowego mało czasu. Plan na bieg jest, wszystko okaże się po ostatnim wybieganiu - 30 km przede mną.
Z ciekawostek: po dwóch etapach zimowego GP Sztumu zajmuje 20. miejsce w klasyfikacji generalnej i 6. w kategorii wiekowej 20-29. Niestety nie utrzymam tych pozycji - ostatni etap cyklu zaplanowano na dzień startu zimowego TUTa...
Tomasz Szczykutowicz, Ambasador Festiwalu Biegów