„Wiara, nadzieja i miłość”. BIegiem na Jasną Górę
Opublikowane w śr., 01/07/2015 - 09:20
Są takie biegi, których uczestnicy nie muszą zostać nagrodzeni medalem. Na mecie ważne są inne aspekty. To zdecydowanie do takich należało.
Marek Grund, Ambasador Festiwalu Biegów
Od 17 lat uczestniczę w pieszej pielgrzymce Strzebiń-Częstochowa (około 33 km). Od pięciu lat na swój sposób. Ale po kolei.
Pielgrzymka trwa 3 dni i przypada przeważnie na ostatni weekend i poniedziałek czerwca. W tym roku było podobnie. W sobotę 27 czerwca o godz. 6:00 strzebinianie wyruszają na Jasną Górę. Na miejsce docierają ok. godziny 15:00, po 9 godzinach marszu, w tym trzech 15-minutowych przerwach i jednej godzinnej. Uczestnikami pielgrzymki są chyba wszystkie grupy wiekowe, poczynając od tych najmłodszych, mających nawet po 6-7 lat, po seniorów, nawet po siedemdziesiątce.
Resztę soboty i całą niedziele grupa przebywa w Częstochowie, a w poniedziałek wyrusza do domu.
Dlaczego nie piszę w pierwszej osobie?
W pielgrzymkową niedzielę wieczorem, już od 5 lat wracam do domu wcześniej. Tak, by wcześnie rano, około 3:30, przebudzić się, zjeść lekkie śniadanie, zrobić rozgrzewkę i... pobiec do Częstochowy, do pielgrzymów z mojej parafii, by następnie wrócić z nimi do domu.
Do takie formy pielgrzymkowania namówił mnie pewien biegacz z mojej wioski. Dwukrotnie nawet biegł ze mną. Ze względu na zdrowie musiał jednak odpuścić kontynuowanie swojej pieszo-biegowej pielgrzymki. Pozwoliłem sobie kontynuować tę - mógłbym chyba już nazwać - strzebińską tradycję.
Gdy w niedzielny wieczór przygotowałem się do biegu, poczułem lekki strach. Wiedziałem, że nie mam tyle wybieganych kilometrów, ile bym chciał. Niemniej jednak zdania nie zmieniłem – biegnę. Zjadłem lekką kolację, dla relaksu oglądnąłem film. Położyłem się spać po 22:00. Miałem trochę ponad 5 godzin snu przed sobą, budzik ustawiłem na 3:30. Dobranoc.
Sen oczywiście minął szybko. Nie miałem jednak żadnych problemów z pobudką. Zerwałem się na proste nogi, ubrałem i od razu zjadłem śniadanie. Poranna toaleta i nie zostało nic innego jak intensywna rozgrzewka.
Na trasę do Częstochowy wyruszyłem trochę po godz. 4:00. Było już dość jasno, ale zabrałem mimo wszystko odblask. Jako że na mojej trasie nie było punktów nawadniania, zabrałem półlitrową butelkę wody, a w uszy włożyłem słuchawki. Jak zawsze zresztą.
Widoków na polnej trasie o 4 rano nie brakuje, zapewniam was. Zwierzyna na każdym kroku dotrzymywała mi towarzystwa. Śpiewy ptaków były tak intensywne, że dało się je słyszeć nawet ze słuchawkami w uszach. Zapach powietrza po deszczowej nocy… znacie to?
Tak, to właśnie te chwile, które znają wczesno poranni biegacze i ultramaratończycy. To chwile, w których bieganie jest czymś więcej niż tylko tupaniem o glebę i przemieszczaniem się z punktu A do punktu B. To te biegowe aspekty, które znają wszyscy biegacze z „pasją”, biegacze, dla których nie ważne jest „selfie” z każdego biegu czy zapis trasy z endomondo.
Trasę pokonywałem na tyle szybko, że tylko trzykrotnie spojrzałem na zegarek kontrolując swój limit czasu. Nie opowiem o moich przeżyciach z trasy, zachowam je dla siebie. Nie pochwale się też czasem, ale zostało go sporo w zapasie.
Jasnogórska brama była moja metą. Nikt tam nie czekał z medalem, nie było też kibiców. Był jednak wewnętrzny przypływ radości, uśmiech zagościł na mej twarzy. Przetruchtałem jeszcze do Kaplicy Cudownego Obrazu, aby uklęknąć i podziękować że pozwolono mi w zdrowiu po raz kolejny już przybiec do tego miejsca i powrócić z moimi pielgrzymami.
W pokoju czekali już znajomi, których musiałem obudzić. Ale nie mieli mi tego już za złe. Wykąpałem się, zjadłem śniadanie, odetchnąłem przez chwile, by o 8:00 wyruszyć z pielgrzymami do swojej wioski… Chciałbym kontynuować tę tradycję tak długo, jak Bóg da siłę...
Podsumowując:
Opłata startowa 0zł
Punkty z woda na trasie – 0
Medal na mecie – brak
Koszulka w pakiecie –brak
Ulotki i tona innej (zbędnej) makulatury – brak
Satysfakcja na mecie – większa niż po ultra.
Marek Grund, Ambasador Festiwalu Biegów