X Maraton w Starej Miłośnie oczami Ambasadora
Opublikowane w wt., 29/10/2013 - 09:15
W sobotę 26 października przebiegłem drugi w tym sezonie maraton. Pierwszy był wiosną: uliczny Orlen Warsaw Maraton, teraz przyszła pora na maraton leśny, trialowy - X Maraton w Starej Miłośnie – pisze w swoim podsumowaniu imprezy Jan Goleń, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy.
Fajna impreza. Mimo już sporej historii uczestniczyłem w niej po raz pierwszy. Dość dokładnie zmierzony dystans maratonu – sześć 7-kilometrowych okrążeń. Dobra organizacja Stowarzyszenia Sąsiedzkiego Stara Miłosna, obfitość strawy i napoju, zaangażowanie młodych wolontariuszy, dobre oznaczenie trasy, ładny medal. Tylko skromna frekwencja.
Maraton ukończyło nieco ponad 20 osób. W towarzyszącym biegu na 7 km (jedna pętla) jakieś dwa-trzy razy tyle. Mniej niż we wcześniejszych edycjach.
Zastanawialiśmy się, dlaczego? Według mnie spory wpływ na to miał śmiertelny wypadek na Biegnij Warszawo. Sezon jakby ucięty przed czasem. Czuje się to też w biegowym handlu, w którym pracuję. I chyba nie tyle sam wypadek miał tu wpływ, co sposób w jaki żerowały na nim media. Zwykle te same, które do niedawna były piewcą i propagatorem biegania. Z wypadku, który zdarza się jednemu na sto tysięcy biegaczy (takie są światowe statystyki) uczyniły coś, czego ludzie zaczęli się bać.
Warunki pogodowe były bardzo dobre. Sucho, trochę słonecznie, trochę pochmurno, temperatura dochodziła do 20 stopni Celsjusza. Biegło się na krótko. Trasa niełatwa, leśna, sporo liści, trochę piachu, trochę błota, trochę korzeni, dość kręta i ze sporą liczbą niewielkich podbiegów i zbiegów. FR 310 pokazał 164 m wzrostu wysokości, a zdaje się, że trochę zaniża. Ani metra asfaltu.
Wygrał Jurek Magierski, z dobrym jak na warunki terenowe czasem trzech godzin bez kilku sekund. Najlepsza wśród kobiet była ossowianka Patrycja Bereznowska, która na ostatnim kilometrze mnie wyprzedziła i była od Jurka gorsza o niecałą godzinę. A był to naprawdę godny szacunku wyczyn, bo Patrycja tydzień wcześniej została wicemistrzynią Polski w biegu 24-godzinnym, przebiegając w ciągu doby dystans 204 km. Okazało się, że znamy się z zawodów dogtrekkingowych.
Galeria wystawiła sporą, jak na ostatnie czasy jej aktywności, reprezentację w obydwu konkurencjach. W maratonie uczestniczyłem ja i AnKa, a w minimaratonie 7-kilometrowym Miodzio i córka AnKi Klaudia. Jeszcze większa reprezentacja klubu była w niedzielę na Maratonie Trzeźwości w Radomiu: 6 osób w tym AnKa, dla którego dwa maratony w jeden weekend to normalka. Sobotni maraton był też pierwszym w biegowej historii mojej sąsiadki z Osiedla Przyjaźń, Ani Nowickiej. Zmieściła się w limicie pięciu i pół godziny, miała nawet z piętnaście sekund przewagi.
Poszło mi… jako tako. Zacząłem ostro, pierwszy kilometr w tempie 4:40/km, a potem stopniowo zwalniałem, by w końcówce zejść aż do 7:22. Ultramaratoński sezon był w tym roku intensywny i nie ma siły, załamanie formy to coś zdrowego i nieodzownego, żeby mogła nastąpić regeneracja. Ostatecznie z czasem 3:54 zająłem 9. miejsce, czyli w pierwszej połówce. Fajnie się biegło, a potem dopingowało. Każde przebiegnięcie przez strefę mety i odżywiania robiłem z maratońską szantą, co wzbudzało ogólny aplauz. Każde mijanie rywali też było ze śpiewem, zwykle spotykało się to z pozytywną reakcją.
W czasie naszego maratonu były w sąsiedztwie rozgrywane rowerowe zawody na orientację, spotkałem m.in. Ewę Misiaczek. Spotkaliśmy też biegnącą treningowo pod prąd z psem mistrzowską parę Celińskich, pozdrawiających uczestników. Wielu też było na trasie fotografów, a wielkością obiektywów, przypominających ciężką artylerię, górował nad konkurencją Piotrek Siliniewicz.
Organizacją sprawnie zarządzała Ania Pojawa, a żywiołowy doping i obsługę żywnościowo-napojową zapewnili uczniowie staromiłośniańskiej szkoły. Przebiegając przez strefę odżywiania mogłem przebierać wśród masy wyciągniętych do mnie kubeczków z napojami najróżniejszych barw. Zbunkrowane przeze mnie w wykrocie trzy batony (na wszelki wypadek), z 200 m za metą, niewystarczająco widać zamaskowane liśćmi, dostały w czasie biegu nóg i zniknęły. Batonowym skrytożercom mówimy stanowcze... na zdrowie! Nie były mi potrzebne, banany i czekoladę orgów serwowano w wystarczających ilościach.
Testowałem dziś terenowe buty Nike: Terra Kiger. Dobrze się sprawiły i niedługo mam zamiar opisać je trochę wraz z trzema innymi lekkimi terenówkami w porównawczej recenzji. Na początku listopada odbieram tydzień zaległego urlopu i będzie można się tym zająć.
Dziękuję organizatorom i rywalom za fajną, pogodną, maratońską, leśną i fachowo ogarniętą biegową sobotę. Dzieje się u Was biegowo w Wesołej i Starej (ale Jarej) Miłośnie i nawet trochę w innych dzielnicach Wam tego zazdrościmy. Ale niedługo będzie i bieg na Woli, organizowany przez Entre na Moczydle, na moich śmieciach (a właściwie powojennym, warszawskim gruzie). Też mam zamiar tam pobiec, czyli sezon jeszcze trwa. Zamknięcie planowane dopiero w drugiej połowie listopada.
Zrzut z Garmina FR 310 mojego biegu:
http://connect.garmin.com/activity/395771056
Wyniki:
Minimaraton
Kobiety:
1. GRABINSKA Gizela – 35:00
2. WITEK-PIOTROWSKA Ewa – 37:32
3. KOPER Ewa – 40:30
Mężczyźni:
1. LIPIEC Tomasz - 26:33
2. Marcin WIĄCEK – 27:23
3. ROSZKOWSKI Tomasz – 27:40
Maraton
Kobiety
1. BEREZNOWSKA Patrycja – 3:52:43
2. GAŁADYK Justyna – 4:08:56
3. GRĘZIAK Ewa – 4:09:45
Mężczyźni
1. MAGIERSKI Jerzy – 2:59:57
2. KOPER Zbigniew – 3:06:44
3. SEKUŁA Jarosław – 3:17:25
Jan Goleń, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój
Fot. stara-milosna.pl