26. Bieg Niepodległości w Warszawie – dla mnie impreza prawie idealna
Opublikowane w śr., 12/11/2014 - 13:24
Byłem bez formy, ostatnio opuściłem zbyt wiele treningów, by myśleć o poprawieniu „życiówki”, ale nawet przez chwilę się nie zastanawiałem, czy warto w tym roku wystartować w Biegu Niepodległości. Dla mnie te zwody są zbyt ważne bym mógł z nich zrezygnować.
Od lat Biegiem Niepodległości kończę swój sezon startowy. Co prawda zapisuję się potem na takie zawody jak Bieg Mikołajkowy, ale to już jest bardziej zabawa w okresie roztrenowania niż poważne ściganie.
Lubię zawody organizowane w Warszawie 11 listopada. Te biało-czerwone koszulki, które tworzą żywą flagę narodową, ten duch patriotyczny, który unosi się nad całą imprezą. Lubię trasę, która jest wyjątkowo prosta, ale też bardzo szybka. Tu ustanowiłem swój rekord życiowy na 10 km.
Biegacze anarchiści
Jednak nie będę ukrywać, że w tym roku podchodziłem do imprezy z pewnymi obawami. Zapowiedź ustanawiania rekordu frekwencji jakoś nie budziła mojego entuzjazmu. W Warszawie miało pojawić się ok 15 tys. zawodników. Przerażała mnie perspektywa ściągania się w tak licznym gronie. Ostatnio staram się unikać podobnych imprez, szczególnie na krótszych – niż półmaraton – dystansach. Nie chodzi nawet o to, że nie lubią ścisku na linii startu, a tym bardzie, że muszę chwilę poczekać na rozpoczęcie biegu po sygnale startera.
Najbardziej do pasji doprowadza mnie to, że nadal – mimo apeli organizatorów imprezy, doświadczonych zawodników, mediów – wielu biegaczy ignoruje prośby, by przed początkiem zawodów ustawić się w odpowiednim dla swoich możliwości sportowych sektorze.
Nie wiem z czego to wynika. Z beztroski? Z przeświadczenia wielu biegaczy o tym, że wbrew wszystkiemu są w stanie bez treningu pobiec 10 km poniżej 40 minut, więc ustawią się z najlepszymi? A może z arogancji w myśleniu: „nikt nie będzie mi mówił skąd mam startować”.
Niestety podczas imprezy moje obawy się potwierdziły. Organizatorzy zrobili wszystko, by zawody sprawnie przebiegały. Przygotowali sześć stref startowych, z których ludzie rozpoczynali bieg po kolei, co kilka minut. To miało zapewnić, że nie będzie zatorów. Wielu biegaczy jednak zachowało się nieodpowiedzialnie.
Biegać za „zającem”
Zdawałem sobie sprawę, że w tym roku nie mam szans zaatakować 40 minut.Ustawiłem się więc w połowie drugiego sektora, obok pacemakera z balonikiem, na którym było napisane 42,5. Czułem, że w tym roku dużo szybciej nie jestem w stanie pobiec. Byłem tylko ciekawy jaką strategię planuje obrać nasz „zając”: równie tempo na obu połówkach, a może pierwsza część wolniejsza, a druga szybsza.
Moje pytanie nie było bezzasadne, a wynikało z zeszłorocznego, złego doświadczenia. Podczas ostatniego Biegu Niepodległości zamierzałem, przy pomocy pacemakera „złamać” 40 min. Niestety „zając” zamiast mi pomóc „podstawił mi nogę”. Okazało się, że kompletnie nie kontrolował czasu. Kiedy spojrzałem na zegarek na 3 km okazało się, że zaproponowane przez niego tempo było nie na 40 min, a na 38,5. Na taki wynik nie byłem przygotowany, a skutkiem za mocnego startu był finisz o ponad minutę później niż zamierzałem.
Tym razem wszystko było w porządku. Na początku dwie zwrotki hymnu narodowego, start pierwszej strefy, potem kilka minut czekania i… ruszyliśmy.