Bartłomiej Trela: „Szczawnica prawdziwą Perłą Małopolski”
Opublikowane w śr., 04/06/2014 - 09:11
Mijamy jedną z głównych atrakcji „zimowej” Szczawnicy, kolejkę na Palenicę. Tym razem, zamiast nart, z krzesełek wystają koła rowerów górskich. Mijam dolną stację kolejki i przebiegam przez most. To już drugi raz kiedy biegnę promenadą wzdłuż Grajcarka. Pomimo całkiem niezłego tempa jest chwilka na wymianę uśmiechów i przybicie piątki kibicującym wczasowiczom.
Dobiegając do mety dostaje znak iż należy kierować się na lewo. Szczęśliwcy, biegnący na dziesięć kilometrów, mają już tylko zakręt w prawo i sto metrów do mety. Kilka kroków pod górkę i kolejny punkt odżywiania. Woda do bidonów, banan do ręki i napieram pod górę w kierunku najwyższego punktu trasy. Ten podbieg jednak znacznie różni się od poprzednich. Ponad 350 metrów na 2 kilometrach. Do tego błoto próbujące za wszelką cenę zdjąć mi buty.
Kilkanaście minut później, już znacznie bardziej przyozdobiony błotem...
... melduję się przy słupku granicznym gdzie chyba był najgłośniejszy doping na całej trasie. Podziękowania dla wszystkich, którzy tak miło nas powitali na tym odcinku. Było pod górę to teraz pewnie musi być w dół. I było. Ale za to jak!
Do biegania w górach nie tylko nogi są przydatne. Tym razem ręce odgrywały dużo większą rolę. Chwytaliśmy się wszystkiego co było w zasięgu ręki. Nawet nie wiedziałem że tak cienkie gałązki mogą wytrzymać takie obciążenia. Kiedy nogi wyjeżdżały spode mnie, był to jedyny punkt ratujący przed zabarwieniem tylnej części na kolor ziemisty.
Na zbiegu czekały czasem bardzo nieprzyjemne niespodzianki. Zwalone drzewo z poobcinanymi gałęziami w taki sposób, że tym, którzy nie byli na tyle spostrzegawczy lub po prostu nie mogli wyhamować, skończyli ze szwami na głowie. Można było tego uniknąć.