Grzegorz Rogóż: „Bieganie to nie jest życie. Może być pasją, źródłem przyjemności”
Opublikowane w pt., 13/06/2014 - 10:32
Grzegorz Rogóż uczył się sztuki ultramaratonu na własnych błędach. Nabierał doświadczenia trenując i startując od 20 lat w wyścigach kolarskich i od 7 lat w biegowych. To, co przez ten czas przyswoił, swoje techniki i rozwiązania opisał w swojej drugiej książce pt. „Ultramaratony. Bieganie i Kolarstwo”. Ponieważ to podręcznik napisany przez prawdziwego pasjonata ekstremalnego wysiłku, postanowiliśmy się spotkać z autorem.
Na spotkanie z naszą redakcją p. Grzegorz przyszedł świeżo po wypadku. Zdarta skóra, obity łokieć, złamany obojczyk, to wynik ostatniego treningu.
Panie Grzegorzu, jest pan poważnie kontuzjowany. Co się stało?
To nic takiego. Po prostu przewróciłem się podczas treningu. Właściwie na początku nie zdawałem sobie sprawy, że coś złamałem i dojechałem jeszcze 20 km do Pułtuska. Zazwyczaj jeżdżę ostrożnie, ale nie da się wszystkiego kontrolować. Nie miałem żadnego zderzenia, nie wpadłem w dziurę, nikt na mnie nie najechał. Obie ręce trzymałem na kierownicy. Po prostu upadłem. W kolarstwie to się czasami zdarza.
A jednak jest pana pasją od 20 lat?
Rower jest moją pasją od zawsze. Zacząłem jeździć 20 lat temu. Wyszedłem z wojska, poszedłem do pracy i jedną z pierwszych rzeczy, którą sobie kupiłem był rower. Rower to moja pierwsza miłość i nadal trwa. Natomiast bieganie pojawiło się w moim życiu w 2007 r. Wydawało mi się wtedy, że za dużo ważę. Woziłem na rowerze zbędne kilogramy i postanowiłem schudnąć, a przy okazji okazało się, że mam w sobie chęć i ambicję, żeby zacząć biegać w zawodach. Zadebiutowałem w Maratonie Warszawskim. Bieganie to stosunkowo świeża sprawa.
Mimo to, pana pierwsza książka była właśnie o bieganiu?
Tak, dostałem taką propozycję wydawniczą i skorzystałem z niej. Zastanawiałem się, jaką książkę chciałbym przeczytać i doszedłem do wniosku, że brakuje na rynku literatury biegowej pozycji, która podawałaby w kompaktowej formie podstawowe i wartościowe rady. Trafiałem na wielkie 600-stronicowe tomy, albo chaotyczne porady w artykułach internetowych. Niektóre były wartościowe, inne mniej, a zdarzały się również zwyczajnie głupie i szkodliwe. Z kolei w prasie jest pewien cykl wydawniczy i nie zawsze można znaleźć tam to, czego się akurat szuka lub dany temat nie został odpowiednio rozbudowany i wyjaśniony.
Dla kogo jest książka „Ultramaratony. Bieganie i Kolarstwo”?
Pisałem tę książkę z myślą o biegaczach, którzy jeszcze ultramaratończykami nie są. Poprzednia książka o bieganiu, też nie była skierowana do zawodników, bo oni to wszystko już wiedzą. Tamta książka miała dotrzeć do tych, którzy siedzą na kanapie, albo dopiero zaczynają biegać i jeszcze nie startowali w żadnej imprezie. Wielu kolarzy jeździ dystanse 100, 200-kilometrowe i spokojnie mogliby ten dystans przedłużyć do 500 km, a nawet 1000 km, ale nie znają takich imprez, ich zasad, założeń itd. Biegacze również po ukończeniu kilku maratonów zaczynają szukać czegoś innego. Rozglądają się na maratonem w górach, myślą o dłuższym dystansie. To dla nich jest ta książka.
Opierał się pan głównie o własne doświadczenia?
Przy tej książce miałem wiele obaw. Kolarstwo długodystansowe było mi dobrze znane, ale ultramaratony biegowe znałem trochę mniej. Intensywniej podszedłem do własnych treningów i startów, by się przygotować do tej pracy. Moim założeniem od początku było pisanie o własnych doświadczeniach. Ultramaratony są bardzo różne, a udział w nich to zawsze osobiste i indywidualne przeżycie. Każdy powinien poznać siebie, swoje możliwości, swój organizm i przede wszystkim postawić sobie pytanie: co lubię i w jakich biegach chciałbym brać udział. Dla mnie kiedyś zrobienie 100 km na rowerze, to był wyczyn, ale powoli wkręciłem się w te kilometry i zobaczyłem, że to wydłużanie dystansu jest właściwie naturalne. Książka jest o tym, czego się po drodze nauczyłem.