Marcin Żuk po Sahara Race: „4 Deserts sprawą narodową!”

 

Marcin Żuk po Sahara Race: „4 Deserts sprawą narodową!”


Opublikowane w czw., 27/02/2014 - 15:57

Z tego, co wiemy, swoje starty na pustyniach traktuje zupełnie luźno…

Na miejscu okazało się, że zalicza właśnie swoją trzecią imprezę cyklu 4 Deserts. Wcześniej pokonała już Gobi i Atakamę, ale nie w cyklu Grand Slam, tylko zupełnie hobbystycznie. Co ciekawe, Magda głównie chodzi. Jest znakomitym piechurem. Jak dobrym? Idąc cały czas, zajęła 88. miejsce, tuż przed Danielem. Na dystansie 250 km wygrała z nim o 45 sekund. Wynik zrobił na nas wrażenie.  

Mamy więc drugą Polkę, która trafiła na karty historii 4 Deserts…

Tak. Natalia Sierant, mieszkająca na co dzień w Hong Kongu, ma na „rozkładzie” 2 imprezy cyklu. Kobiety są na razie lepsze od mężczyzn (śmiech)  

Co ciekawe, gdy rozmawialiśmy z Magdą o polskich imprezach, stwierdziła, że może w przyszłym roku przyjedzie na BUTa lub Bieg 7 Dolin. Powiedziałem nawet, że jeśli miejsca w Krynicy się skończą, to na pewno znajdzie się dla niej miejsce na starcie…

Nie pomylił się pan…

Sama Krynica bardzo się jej podoba, zrozumiałem, że już była w tamtych rejonach. Zobaczymy, co wyjdzie z tych planów.

Jak zareagowaliście na gorące powitanie polskich kibiców na mecie w Petrze?

Bardzo fajna historia. To byli polscy pielgrzymi, który odwiedzali akurat miejsca święte – Jordanię, Izrael. Kiedyś też byłem w takiej roli i też wizytowałem Petrę, nomen omen zresztą bardzo ciekawe i bezpieczne miejsce na Bliskim Wschodzie – polecam. Gdy turyści dowiedzieli się, że Sahara Race odbywa się w tym miejscu i że startują w nim Polacy, poczekali na biegaczy.  

Co się czuje w takich momentach? Po takim wysiłku, tak daleko od domu…

Gdybyśmy obok dopingu usłyszeli jeszcze Mazurka Dąbrowskiego, to byśmy się pewnie popłakali (śmiech). Bardzo miła i niespodziewana sytuacja, także dla tych ludzi, bo niespodziewani się, że zobaczą tu polskich sportowców. Żartowali nawet, nie jesteśmy w tak dobrej formie, że nie muszą śpiewać słynnego „Polacy nic się nie stało”. 

Jesteśmy już po zawodach. Czy zmieniłby pan coś w swoich przygotowaniach do imprezy? Wspomniał pan o „kilku błędach”. Można było zrobić coś lepiej?

Osobiście chyba nic, ale powiem tak. Biegacze za dużo biegają, a za mało ćwiczą. Wielu się na mnie obraża za taki osąd, ale na bazie swoich doświadczeń widzę, że tak jest…

Jak to?

Żeby biegać w takich imprezach jak Sahara Race, potrzebne są silne mięśnie i ogólna sprawność fizyczna. Przeciętny biegacz jest słaby fizycznie, chyba się pan zgodzi. Nie jest w stanie wziąć na siebie takiego plecaka i pobiec. Moja życiówka w maratonie to pułap 3:59:00, co jest tak naprawdę śmiesznym wynikiem, ale wiem, że w starciu z kolegami z wynikiem np. o pół godziny lepszym, na dystansie powiedzmy codziennie 30 km i 8-kilogramowym bagażem na plecach, już po dwóch dniach będę od nich lepszy.  

Kiedy pan to zrozumiał?

Rok temu, gdy zacząłem trenować crossfit biegowy. Naprawdę nie chodzi o to, by iść na Agrykolę i „walnąć” 10 km, ale żeby urozmaicić trening pompkami, przysiadami, brzuszkami. Po to żeby wzmocnić plecy, barki, ramiona. Bez tego nie ma możliwości ukończenia takiego wyścigu. Nie ma też możliwości efektywnego biegania. Dzięki ćwiczeniom ogólnorozwojowym od maja ubiegłego roku poprawiłem się w maratonie o 20- kilka minut, a 6 dni po maratonie, w którym złamałem barierę 4 godzin, pobiegłem „dychę” w czasie nieco powyżej 45 minut. Niektórzy nie potrafią nawet chodzić po takim czasie.

Wierzy pan mocno w siebie…

A dlaczego nie! Polacy mają to do siebie, że jak ktoś mówi o swoich sukcesach, szczyci się swoim osiągnięciem, to musi być zarozumiały, pyszny. Nieprawda. Bez wiary nie ma sukcesów w sporcie, w życiu.   

Czy po pierwszej imprezie cyklu 4 Deserts może pan powiedzieć, że dobiegnie do jego śnieżnej mety? 

Tak. Jeżeli nie będzie kontuzji, to zdecydowanie tak. Nie myślę o tym w kategoriach „uda mi się”, tylko zakładam, że to zrobię. Mam mocną głowę (śmiech), jestem przekonany do własnych umiejętności. Czy się boję? Często słyszę to pytanie. Odpowiadam, że czuję respekt do gór, do pustyni, ale się nie boję. A to duża różnica. Nie trzeba bać się wyzwania. Razem z kolegami jesteśmy na etapie triumfu, nie triumfalizmu. Uważaliśmy, że jesteśmy w stanie przygotować się do imprezy, przygotowaliśmy się, pobiegliśmy i mamy się z czego cieszyć. Naszym celem nie było zwycięstwo, bo mierzyliśmy i mierzymy siły na zamiary. Są lepsi od nas.

Jak będą wyglądać pana przygotowania do biegu na pustyni Gobi?

Dwa tygodnie odpoczynku, 15 marca ruszamy z Danielem z 10-tygodniowym cyklem przygotowawczy. W części biegowej wspomaga nas Jerzy Skarżyński. Andrzej i Marek mają też własne plany. Wciąż jednak jesteśmy amatorami ale – jak ja to mówię – dobrze przygotowanymi. Nadal tworzymy też jeden zespół. 4 Polaków na 4 pustyniach. Chcemy być pierwsi, którzy tego dokonają. Lepsi będą od nas tylko polscy zwycięzcy tego cyklu!

Czy wyjazd do Chin macie już panowie dopięty logistycznie i finansowo?

Tak. Lecimy do Pekinu Dreamlinerem, potem przesiadka do miejsca startu. Biegamy. Wracamy potem do Pekinu, zwiedzamy miasto i odwiedzamy polską ambasadę. Wracamy znów do Warszawy, na Okęcie.  

W jaki wynik pan celuje?

Na Gobi pójdzie mi lepiej, bo tam jest więcej gór, po których dobrze mi się chodzi. Jeśli skończę w pierwszej „50”, szeroko się uśmiechnę!

Oby tak się stało!

Nie zapeszajmy (śmiech)

Ogarniacie to całe zamieszanie medialne, jakie wokół was powstało?

Staramy się. Wczoraj byliśmy w „Pytaniu na Śniadanie”. Dziennikarze, także ci ogólnopolscy interesują się tematem, udzielamy wielu wywiadów. Super sprawa. Sprawa narodowa rzekłbym (śmiech).

Gdzie można szukać o Was informacji?

Skromnie nie wspominasz o FestiwaluBiegów.pl. Niesłusznie, bo naprawdę to, co robicie, jest dla nas bardzo ważne. Ogromne dzięki. Liczymy na więcej! Zapraszam też na naszego facebooka, tam staramy się na bieżąco informować o naszych planach. Cieszymy się z każdego „lajka”! 

Rozmawiał Grzegorz Rogowski

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce