Bieg 7 Dolin 2014. O tym co warto dla 200 metrów deptaka

 

Bieg 7 Dolin 2014. O tym co warto dla 200 metrów deptaka


Opublikowane w śr., 17/09/2014 - 15:20

Po 60 kilometrze przypominam sobie co powiedziałem wczoraj koledze: „Kryzys? Kryzys to będziesz miał od 60 kilometra aż do samej mety. Albo się z tym godzisz od początku albo możesz nawet nie stawać na starcie”. Jestem chyba swoim własnym prorokiem. Słońce zaczyna mocno doskwierać, a wiadomo jak działają na mnie wysokie temperatury. W szybkim tempie powodują, że z biegacza staje się wysuszonym trupem bez żadnej woli walki. Niedaleko przed Piwniczną ktoś wystawił przed domem kocioł z zimną wodą, którą wykorzystuje do polania się. Działa. W jako takiej formie wbiegam na drugi przepak. Tutaj standardowy zestaw reanimacyjny: magnez, pół litra coli, a w bonusie jeszcze zimny browar – sprawdzony napitek, który działa jak defibrylator na zawałowca.

W drodze do Wierchomli upał nie odpuszcza. Gdzieś w oddali słychać jednak grzmot dający nadzieję na ochłodzenie. Faktycznie, za kilkanaście minut słońce chowa się za chmurami, a ja trochę odżywam. Jedna góra, zbieg, druga góra, zbieg, potem kawałek asfaltem i już jestem na kolejnym punkcie przepakowym w Małej Wierchomli. A wiecie co jest po wyjściu z przepaku w Wierchomli? Po wyjściu jest stok narciarski. Stoki z reguły są fajne…ale w zimie. Na B7D trzeba na niego wejść, a nie wjechać.

I tutaj doświadczam stanu, którego nie zaznałem jeszcze nigdy wcześniej. Będąc tak pi razy oko w połowie czuję, że moje kolana robią się jakieś miękkie. Chcąc sprawdzić o co chodzi puszczam kijki, uginam nogi i…zwalam się bezwładnie na tyłek. Zażywam tabletkę z elektrolitami, popijam obficie wodą, po czym wstaję stwierdzając, że mi już minęło. Chwilowa i jednorazowa sytuacja, bo nie powtórzyło się to już później. Nawet gdy za kilkadziesiąt minut straciłem całą zawartość żołądka…

Bo stało się to na ostatnim punkcie pod Bacówką nad Wierchomlą. Wypiłem dwa kubki izotonika w kolorze denaturatu, po czym poczułem, że jest mi niedobrze i kręci się w głowie. Na siedząco poczekałem aż mi minie, ale po wstaniu i przebiegnięciu 50 metrów natychmiastowo skręciłem w pierwsze lepsze krzaki. Zgięty w pół zmarnowałem kolejne 5 minut, ale paradoksalnie poczułem się lepiej. Niby bez grama energii w żołądku, ale za to sporo lżejszy Teraz to już tylko 2 kilometry pod górę, a potem 10 w dół.

W pamięci naturalnie pojawiała się sytuacja z zeszłego roku, kiedy z kontuzją nie mogłem już zbiegać, a jedynie kuśtykać. Nic nie zdarza się dwa razy, więc ruszyłem ostro z góry. W tym roku to ja wyprzedzam w tym miejscu. 3 kilometry prze metą mała zagwozdka, bo na rozdrożu ktoś złośliwie pozmieniał oznaczenia trasy. Szczęśliwie biegnę obok człowieka mającego przy sobie mapę z trasą. Szybko sprawdzamy i zaczynamy 3 kilometrowy finisz na końcu zwalniając jeszcze tylko przed zwalonymi drzewami przed którymi dzień wcześniej przestrzegali organizatorzy. 

2 kilometry przed końcem słychać już spikera i tłum ludzi wiwatujących na dole. Z początku mam wrażenie, że odbywa się tam jakiś koncert, ale tak właśnie wygląda krynicki finisz. Tłum ludzi krzyczących i wyciągających ręce po przybicie piątki – i dla tych ostatnich 200 metrów warto właśnie umierać z gorąca w Piwnicznej, warto też osunąć się z bezsilności na stoku narciarskim w Wierchomli, a na koniec warto nawet puścić pawia pod Bacówką.

Po skończonym biegu warto jest dostać dreszczy z wycieńczenia, warto nie być w stanie wrócić do pokoju o własnych siłach, a potem warto jest nie móc normalnie chodzić przez kilka najbliższych dni – wszystko dla 200 metrów zwykłego deptaka w Krynicy, który na początku września staje się miejscem magicznym. Bieg 7 Dolin 2014 zakończony z czasem 15 godzin 17 minut – o pół godziny szybciej niż w roku ubiegłym. OPEN 246/501 – kolejne 300 osób nie ukończyło krynickiej katorgi. Jeszcze tam wrócę :)

FOTO

Michał Kołodziej, Ambasador PZU Festiwalu Biegowego 

www.dajcie-mi-wygrac.pl

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce