Zaprawieni w Iron Runie – „trzy dni wytężonego biegania sprawiające radość”
Opublikowane w wt., 14/12/2021 - 14:57
W piątek przystawka (23,6 km), w sobotę danie główne (69 km), a w niedzielę deser (45,5 km) – tak wygląda Iron Run, najbardziej wyczerpujący weekend biegania w Polsce podczas Festiwalu Biegowego w Piwnicznej - Zdroju.
Iron Run to od lat najbardziej wymagająca konkurencja wrześniowych zmagań. A właściwie dziewięć konkurencji, bo śmiałków każdego dnia czekają po trzy biegi. I dlatego nie tylko kilometry, ale właśnie intensywność są największym wyzwaniem.
A kilometraż każdego dnia – jak góry wokół Piwnicznej – zaczyna się dość łagodnie, potem wznosi na szczyt, by opaść. Piątek to swego rodzaju rozgrzewka, która ultramaratończykom niby nie sprawia problemów, ale trzeba pamiętać, że następnego dnia to już nie są przelewki. A więc uczestnicy Iron Run zaczynają od mili (1609 m), by potem pobiec 15 km i poczuć pierwsze podbiegi, a zakończyć biegiem na 7 km.
Sobota zaczyna się tuż nad ranem, kiedy w nogach jeszcze czuć kilometry z poprzedniego dnia. Uczestnicy mają do pokonania ultramaraton o długości 61 km (2533 metry przewyższenia) ze startem i metą w Piwnicznej. Kto dotarł do mety, musiał jeszcze wieczorem ściągnąć się łózka na dwie konkurencje – bieg na 3 km i na 5 km.
Wreszcie niedziela – z ponad 90 km w nogach, przed uczestnikami Iron Run jeszcze Koral Maraton, wyczerpujący bieg na Górę Kicarz (2,3 km i 307 metrów przewyższenia) i jeszcze jedna mała przeszkoda – dystans 1 km. Trzeba przy tym pamiętać, że oprócz dwóch ostatnich biegów wszystkie konkurencje trzeba pokonać w limitach czasowych. W sumie to 22 godziny i 50 minut.
W tym roku utrudnieniem dla wszystkich startujących, po przenosinach Festiwalu Biegowego do Piwnicznej Zdroju, były w dużej części nowe trasy. Liczba kilometrów w Iron Run minimalnie spadła (141,2 km do 137,9). Jest trochę krótszy ultramaraton, a Koral Maraton mniej pagórkowaty. Za to Bieg na Górę Kicarz okazał się równie dużym wzywaniem co Bieg na Jaworzynę.
Jeśli porównać czasy, w jakim kończyli Iron Run w 2020 i 2021 roku, to ostatnia edycja była nieco szybsza. I tak na przykład rok temu zwycięzca Łukasz Flisiński ukończył wszystkie konkurencje w 12 godzin 37 minut i 13 sekund. W tym roku był drugi, a przebiegł dystanse w 11:58:13. Zuzannie Głombiowskiej Iron Run zajął 15:43:29. W 2020 roku zwyciężczyni – Joanna Lorenc biegła 16 godzin i 58 sekund.
„Wróciłam i zrobiłam TO!” – cieszyła się mieszkanka Gdyni. „Schodząc z trasy 3 lata temu na maratonie wiedziałam, że muszę wyrównać rachunki z Iron Runem. I na szczęście przy drugim podejściu udało się. Klasyfikację całego biegu ukończyłam na 24 miejscu na 61 osób. Wygrałam wśród kobiet! Kosmos! No tak cholernie dumna z siebie nie byłam chyba jeszcze nigdy” – napisała na facebooku Głombiowska.
Artur Jendrych: Ja mam Iron Run już we krwi
Jak podobał się panu Festiwal Biegowy w nowym miejscu?
Artur Jendrych, tegoroczny zwycięzca Iron Run: Bardzo dobrze została rozwiązana kwestia miasteczka biegowego i mety w Piwnicznej Zdroju. Jest duża możliwość integracji z kibicami Zwłaszcza dla uczestników Iron Runa to ważna sprawa, by czuć doping. Dotyczy to zarówno dystansów dłuższych, jak i tych biegów krótkich na 3, 5 czy 7 kilometrów. Każdy biegacz pokonuje jakby rundę honorową po parkowych alejkach.
A jak podobają się nowe trasy?
– Bieg na Górę Kicarz to coś nowego i okazja, by na krótkim podbiegu [2,3 km – przyp. red.] mocno pościgać się pod górę. Na plus dla mnie zmieniła się trasa maratonu. Poprzednia miała dwa bardzo męczące podbiegi, zwłaszcza ten od Tylicza. Ta nowa bardziej przypadła mi do gustu. Jest poprowadzona przez ciekawe miejsca, trochę ulicami, a trochę ścieżkami rowerowymi. Moim zdaniem atrakcyjność tras wzrosła.
A najtrudniejsze wyzwanie podczas Iron Runu, czyli ultramaraton na 61 km?
– Niby sporą część tej trasy znaliśmy, ale jednak teraz biegliśmy w drugą stronę. To sprawiło, że pokonywaliśmy ją szybciej. Teraz ten ultramaraton stał się bardziej przystępny dla biegaczy. Z rozmów z kolegami i koleżankami wynika, że cenią sobie tę trasę. Nie zawsze musi wykańczać podbiegami, czasem można się nie niej pościgać.
Kilka razy startował pan już w Iron Runie. Można to jakoś porównać?
– W każdym roku forma jest inna. Piąty czy szósty raz próbowałem sił w Iron Runie. Stał się tak moim corocznym żelaznym startem. To takie dla mnie trzy dni wytężonego biegania, które sprawiają mi ogromną radość. W rozmowach biegacze podkreślają, że są pod wrażeniem, bo udało się wyznaczyć nowe trasy i wszystko dobrze zorganizować.
Dodałby pan jakąś konkurencję do Iron Runa?
– Może pierwszego dnia przydałoby się bieg z większym przewyższeniem, by od razu poczuć góry. Może taki bieg górski na około 20 kilometrów by się przydał.
Ile należy trenować, by być gotowym na Iron Run?
– Trzeba być bardzo „obieganą” osobą. Musimy nauczyć organizm, że każdego dnia czeka nas bieg. To oznacza, że trzeba trenować dzień po dniu. I umieć rozłożyć siły. Bo bardzo łatwo zacząć za mocno zacząć pierwszego dnia i potem ostatniego są problemy z ukończeniem na przykład maratonu. By myśleć o starcie w Iron Runie, warto mieć zaliczone dwa, trzy ultramaratony w górach. I nauczyć nogi wysiłku dzień po dniu. To jest do zrobienia.
ZAPISY I INFORMACJE o 13. FESTIWALU BIEGOWYM