Bartłomiej Trela - Pokonaj-Astme.pl
Opublikowane w wt., 29/07/2014 - 13:23
Podczas długich chwil samotności myślę o mojej rodzinie
Rozpoczyna się etap, którego tak się obawiałem. Dlatego początek biegnę zdecydowanie wolniej niż na treningu, gdzie po ukończeniu myślałem, że wyzionę ducha. Miła rozmowa z dużo starszymi od siebie zawodnikami, umila początkowe kilometry trasy. Robi się coraz stromiej. Moi dotychczasowi towarzysze znacznie odstają, więc nie oglądając się za bardzo do tyłu, przyśpieszam, aby ten trudny odcinek mieć za sobą.
Zawodnicy są coraz bardziej rozciągnięci. Jednak starają się utrzymywać w grupach, żeby nie doskwierała im samotność. Ja osobiście bardzo ją lubię. I nie przeszkadza mi bieganie w samotności. Pozwala mi to na chwilę zapomnienia od codziennych, drobnych problemów. Czasem wpadają mi do głowy ciekawe pomysły. Ale podczas długich chwil samotności, myślę głównie o mojej rodzinie. Dodaje to mi sił i motywuje, abym dał z siebie więcej.
Stromizna ustępuje. Oznacza to jedno. Zbieg do schroniska na Hali Przehyba. Mieści się tam kolejny punkt odżywczy na trasie. Kubek herbaty, kilka krakersów, banan i wreszcie wizyta w WC. Obmywam twarz z soli, która nagromadziła się na brwiach i wokół oczu. Bez zbędnej zwłoki kieruje się na drogę powrotną, gdyż trasa biegu zamienia się tutaj w „agrafkę”. Należy wrócić kilkaset metrów, aby następnie skręcić na szlak prowadzący na najwyższy punkt, na który wbiegnę podczas dzisiejszego dnia – Radziejową (1266 m n.p.m.).
Po drodze spotykam Dominikę. Razem biegniemy kilka dobrych kilometrów rozmawiając na różne tematy. Mijając wieżę na Radziejowej, zbliżamy się do najbardziej nieprzyjemnego zbiegu na trasie całego biegu. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak musiał on wyglądać rok temu, przy deszczowej pogodzie. Teraz, kiedy uwaga jest wzmożona, a prędkość niewielka, możemy spokojnie kontynuować rozmowę. Opowiada o swojej pasji, jaką jest bieganie, a wcześniej narciarstwo. Wspominam, dlaczego Ja zacząłem biegać i co tak naprawdę mnie napędza do takiego wysiłku. Rozmowa ta zażegnuje chwilowy kryzys, jaki miała. Bardzo ucieszyłem się, że mogłem pomóc. Choć widać, że jest ona o wiele lepszym zawodnikiem ode mnie. Najwidoczniej każdy ma prawo być zmęczony, również mentalnie, po 50 km w trasie. Chwilka oddechu na skrzyżowaniu szlaków, gdzie pomyliłem drogę podczas treningów, współtowarzyszka „aplikuje” żel energetyczny. Na szczęście organizator perfekcyjnie przygotował oznaczenie tak, abym tym razem nie pomylił prawidłowego przebiegu trasy. Po kilku chwilach w Dominikę wstępują w nowe siły. Życzę jej powodzenia. Przyśpiesza, aby ostatecznie zająć drugie miejsce wśród kobiet na dystansie 66 km. Dalej biegnę już w samotności, która towarzyszy mi aż do Piwnicznej.
Jaki ten świat mały
Kolejny przepak. Teraz już na spokojnie. Siadam na betonowym bloku leżącym na trawie i wylewam zawartość dwóch butelek z wodą na głowę. Jest już ponad 20 stopni. Czuję, że nogi są już bardzo zmęczone. Szczególnie lewa, na której mam założoną ortezę. Staw skokowy, który miałem złamany dwukrotnie, jest teraz bardzo wrażliwy na taki wysiłek. Czuje dość znaczny ucisk na prostownik dużego palca, ale nie luzuje sznurowadeł. Pomogłoby to na podbiegach, ale na zbiegach odwróciłoby się przeciwko mnie. Kilka dobrych minut spędzam w towarzystwie żony, do której mówię, że kolejny etap chyba będzie ostatnim. Moją i Magdy uwagę przyciąga niezwykła prośba „Ma ktoś może papierosa? Dajcie cygara, bo mi dziewczyna z wszystkich przepaków powyciągała!” – mówi z uśmiechem na twarzy jeden z grupki biegaczy siedzących nieopodal. Rozbrzmiewa gromki śmiech wszystkich, którzy to słyszeli.
Z tym ciekawym doświadczeniem w pamięci ruszam na kolejne kilometry trasy. Kilka kroków szybkim truchtem, aby później spokojnie dreptać pod górę. Tak wdrapuje się na wzniesienie, z którego zbiegam ostrożnie do Łomnicy-Zdrój. Zmęczenie jest już znaczne, słońce daje popalić. Jestem jak na patelni. Ani jednego krzaczka przez kolejnych parę kilometrów, aby się schować jego cieniu.
Idąc pod kolejne wzniesienie, napotykam parę młodych ludzi, pchających pod nie rowery. Jak im się chce w taki upał pchać to żelastwo? Kiedy ich mijam zauważam, że to moi znajomi z Tarnowa, z którymi przed dwoma tygodniami bawiłem się na weselu szwagra. „Wiedziałem, że cie tu pewnie spotkamy” – mówi „Ryba”. Jaki ten świat mały. Nigdy nie spodziewałbym się, że spotkam tu kogoś ze znajomych, a już na pewno nie na rowerach. Kiedy robi się bardziej płasko, wsiadają na nie i odjeżdżają, życząc mi powodzenia. Ponieważ szlak pieszy biegnie krótszą, drogą niż rowerowy, mijam ich jeszcze kilkakrotnie. Koniec końców i tak na całym odcinku, nogi, pomimo, że mają za sobą ponad 70 km są szybsze niż rower.
Ten odcinek biegu mija mi bardzo szybko i zanim się dobrze zorientowałem, już jestem na asfaltowej drodze prowadzącej pod Hotel Wierchomla. Praktycznie przy każdym domu kibice. Większość z nich powystawiała miski z wodą do obmycia, a na stołach poustawiała wodę, kompoty i inne napoje. Dzieciaki polewały też biegaczy ze szlaucha. Nigdy bym się nie spodziewał, że ludzie mieszkający przy trasie, mogą być tak wspaniale nastawieni. Za to im bardzo dziękuję w imieniu wszystkich uczestników.
Z uśmiechem na ustach i papierosem w ręce
Bardzo zmęczony, ostatnie kilkaset metrów pokonuje truchtem. Mijam maty, odczytujące czip do pomiaru czasu przymocowany do buta i siadam na ławce. Czuję już odrętwienie mięśni spowodowane znacznym wysiłkiem. Boje się, że teraz jak już usiadłem, nie będę mógł wstać. Wpycham w siebie, co tylko mogę. A nie wiele już się da wepchnąć. Na szczęście humor poprawia mi znajoma twarz. Kolega, któremu do szczęścia brakowało tylko jednego, siedzi teraz koło mnie z uśmiechem na ustach i papierosem w ręce. Człowiek czasem nie zdaje sobie sprawy z tego, że tak prozaiczna rzecz, jak chwila radości wymalowana na twarzy kompana, może również udzielić się i Tobie.