Bartłomiej Trela - Pokonaj-Astme.pl
Opublikowane w wt., 29/07/2014 - 13:23
Ostatni etap
Po tym doświadczeniu ogarnia mnie dziwny przypływ energii. Dość szybko znajduję się pod ostatnim „wielkim wyzwaniem”, jakim jest niewątpliwie wspinaczka na stok narciarski. Każdy normalny człowiek wolałby skorzystać z pobliskiego wyciągu, a nie męczyć się w tym skwarze człapiąc pod górę. Tutaj już nie ma bohaterów. Wszyscy spokojnie napierają wyrywając kolejne metry w pionie.
Po 40 minutach nareszcie upragniony szczyt. Teraz tylko dość nieprzyjemny, z powodu luźnych kamieni, zbieg do Szczawnika. Tak zaczyna się ostatni etap tego bardzo wymagającego biegu.
Teraz szeroka równa, lekko nachylona droga do Bacówki nad Wierchomlą, która jest ostatnim przystankiem przed metą. Cień panujący w dolinie i miły chłód od płynącego w nim potoku, daje wreszcie odpocząć od doskwierającego przez ostatnie godziny bezlitosnego słońca. Patrząc na zegarek kalkuluje. Jak teraz przyśpieszę do 11 km/h będę na mecie w czasie 14 h 10 min. Musiałbym przyśpieszyć do 11.5 km/h, aby zejść poniżej 14 h. Nie, to jest nie do zrobienia – myślę. Jednak zostanę przy spokojnym tempie 10 min/km i dotrę do mety na pewno poniżej 15 h, co też jest dla mnie satysfakcjonujące. Na tych przeliczeniach spędziłem ponad 4 km. Widać zmęczone jest nie tylko ciało, ale i umysł.
Nie to niemożliwe…
13 h w trasie. Ostatni punkt odżywczy. Tym razem nawet się nie zatrzymuję. Organizm dawno dał do zrozumienia, że nie będzie tracił cennej energii na trawienie. Ostatnią przeszkodę pokonuje już spokojnym, choć zdecydowanym krokiem. Wiem, że do mety zostało już tylko 12 km. Niby nie wiele, ale już 88 km w nogach.
W głowie tylko jedna myśl – „Nie kozakuj. Masz prawie ukończony bieg. Teraz tylko spokojnie do mety.” Tak mijam, po raz kolejny, ostatnie wzniesienie – Runek (1080). Droga od tego momentu wiedzie już tylko w dół.
W pełni skupiony biegnę. Nogi prowadzą mnie same. Łzy cisną się do oczu z radości, że jednak dałem radę. Z trudem je powstrzymuje. Wszystkie zmysły są otępiałe. Nastała błoga cisza, nie czuję już bólu, pragnienia, głodu i zmęczenia, wsłuchuję się tylko w swój własny oddech i odgłos stawianych kroków. Koncentracja osiąga maksymalny poziom. Nagle, słyszę w oddali głosy… nie to nie możliwe, przecież mimo, że tak blisko to jeszcze jednak tak daleko. To na pewno omamy spowodowane skrajnym zmęczeniem. Wraz z kolejnymi metrami glosy jednak stają się wyraźniejsze. Wdech, wydech, wdech, wydech… Nogi automatycznie podążają za wzrokiem i lądują tam, gdzie jeszcze przed ułamkiem sekundy skupiał się on, aby natychmiast obrać nowy punkt oddalony o długość kroku. W uszach coraz głośniej rozbrzmiewa najsłodsza muzyka. Donioślejsza i słodsza w swym brzmieniu od chórów anielskich. To głos spikera i oklaski kibiców. Łzy cisną się do oczu. To niemożliwe…
Jednak możliwe. Wybiegam, z porośniętego gęstym lasem wzniesienia, aby w dole zobaczyć Stary Dom Zdrojowy. Jeszcze tylko kilkaset metrów. Przebiegam między budynkami. Wszyscy wokół klaszczą i kibicują „Dawaj, już niedaleko”. Na kilkadziesiąt metrów przed metą spotykam moją żonę i jej brata. Wręczają mi banner z napisem „Pokonaj Astmę”, z którym przekraczam każdą linię mety biegu, w którym biorę udział.
Z wyciągniętymi do góry rękami, i łzami w oczach, wbiegam na ostatnią prostą. Tam, za barierkami, czekają i dopingują mnie najbliżsi z moim 15-miesięcznym synkiem na czele. Już nieważne ile kilometrów przebyłem. Ile czasu minęło, odkąd biegłem tędy w odwrotnym kierunku. Ile mnie to kosztowało energii i zdrowia. Jestem ULTRAMARATOŃCZYKIEM!
Bartłomiej Trela - Pokonaj-Astme.pl
Strony
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6