Gotowy na ultra? Kuba Krause o debiucie w górach na długim dystansie
Opublikowane w śr., 24/09/2014 - 08:53
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. To powiedzenie odnosi się również do biegaczy. Oczywiście jest to naturalna kolej rzeczy – na początku nie potrafimy przebiec od razu kilkudziesięciu kilometrów. Z czasem wydłużamy jednak zarówno treningi, jak i starty. Dla większości amatorów szczególnym osiągnięciem jest pokonanie dystansu maratonu. W świadomości ogółu 42 km i 195 metrów to magiczna granica, za którą kończy się biegowy wszechświat.
Niezależnie od zdania większości, każdy z nas tworzy sobie własny biegowy świat. Niektórzy skupiają się na podnoszeniu formy sportowej i systematycznym poprawianiu rekordów życiowych np. na 5 km. Inni wracają wspomnieniami do lat szkolnych, kiedy to ganiali wokół boiska i próbują swych sił w organizowanych coraz częściej mityngach lekkoatletycznych dla amatorów, na krótkich i średnich dystansach.
Jeszcze inni, szczególnie ci, dla których bicie rekordów i bezpośrednia rywalizacja na łokcie nie są kwestią życia i śmierci, coraz chętniej spoglądają w kierunku zawodów rozgrywanych w górach. Wśród nich wiele stawia przed uczestnikami nowe wyzwanie: przebiec więcej niż 42 km… Dlatego też biegi te nazywa się ultramaratonami.
Słowo „ultra” przyciąga jak magnes, nęci obietnicą wielu godzin spędzonych we wspaniałych okolicznościach przyrody. Świt słońca na górskim szlaku, karkołomny zbieg po kamieniach i korzeniach albo mozolna wspinaczka uwieńczona piękną panoramą ze szczytu – tego wszystkiego nie można zaznać na biegu ulicznym.
Powstaje jednak uzasadnione pytanie: czy dam sobie radę? Czy wytrzymam wielogodzinny wysiłek?
Strach ma wielkie oczy
Respekt przed górami i kilkudziesięciokilometrowym wyzwaniem to dobra rzecz. Tym niemniej moim zdaniem nie ma się czego bać. Uważam, że każdy, kto ukończył maraton w dobrym zdrowiu i nastroju (nie walczył z limitem czasu ani własnym organizmem) może spróbować swoich sił w górskim ultramaratonie. Warto jednak pamiętać, że tym samym terminem opiszemy bieg na 50 km i na 150 km – na debiut lepiej wybrać nieco krótszy bieg (ok. 50-70 km), nie trzeba porywać się od razu na górską „setkę”.
Bo warto. Oto argumenty na potwierdzenie mojej tezy.