Ultra Kamieńsk: „Miała być superkompensacja”
Opublikowane w ndz., 04/10/2015 - 16:05
Góra Kamieńsk, czyli hałda bełchatowskiej odkrywki. Obecnie zalesiona, ze stokiem narciarskim i elektrownią wiatrakową. Ma jeszcze jedno, mniej znane zastosowanie. To ulubiona górka treningowa nizinnych górali ze środkowej Polski, którym brakuje porządnych przewyższeń do biegania. Czego jeszcze brakowało? Oczywiście porządnych zawodów. Niszę tę wypełnił bieg Ultra Kamieńsk na dystansie do wyboru 25 lub 50 km.
Relacja Kamila Weinberga
Zawody zorganizowali Agnieszka i Bartłomiej Sobeccy, czyli InesSport. Zaliczając się do wspomnianej grupy nizinnych górali i często trenując na tej miejscówce, nie mogłem sobie odmówić udziału, choć właściwie nie powinienem tego dnia wystartować - ale o tym za chwilę. Udział zapowiedziało ponad 200 zawodników, z czego ok. 1/3 na dystansie dwóch pętli. W ostatniej chwili jednak część z nich przepisała się na krótszy dystans. Była również konkurencja dwuosobowych sztafet (po jednym okrążeniu na uczestnika).
Ultra Kamieńsk reklamował się jako pierwszy górski ultramaraton w regionie łódzkim. Warto więc przybliżyć szczegóły jego trasy. Z bazą umiejscowioną u podnóża wyciągu narciarskiego, początek pętli wiódł od razu ostro wzdłuż niego (ok. 750m/125 m+). Po zbiegnięciu drugą stroną stoku czekał nas podbieg rowerową trasą zjazdową, znów na górny płaskowyż Góry Kamieńsk. Później zmieniającą się jak w kalejdoskopie nawierzchnią - szutrową, żwirową, ziemną, piaszczystą, asfaltową - drogi i ścieżki prowadziły nas naokoło hałdy, praktycznie bez płaskich odcinków, choć już bez tak ostrych podbiegów. Aż do końcówki, w której trzeba było ponownie podejść i zbiec narciarskim stokiem. Suma podbiegów jednego kółka to ok. 600 m+.
W chłodny, lecz słoneczny poranek 3 października o 9:30 stajemy na starcie. Powitanie przez organizatora i ambasadorów biegu, niebylejakich ultrasów: Milenę i Bartka Grzegorczyków, Jarka Felińskiego. Bezlitosne podejście (na treningach je podbiegam, teraz trzeba rozkładać siły) i szybki zbieg, na których można zyskać czasową premię. Jakoś tak samo wyszło, że mieszczę się w 10 minutach, co na długiej trasie da mi minutę zysku na mecie.
Po ponownym podejściu rowerową ścieżką, resztę pierwszej pętli udaje mi się pokonać cały czas biegiem, mimo kilku długich podbiegów. Nogi mam jednak jak z ołowiu. Niedawny tygodniowy "obóz treningowy" w górach i crossfitowe dobicie po powrocie zbierają żniwo. Pewnie lepiej byłoby nie startować. A miała być superkompensacja...
Na zakończenie pętelki znowu w górę i w dół stokiem. Strome napieranie jest swoistą ulgą po długim, monotonnym biegu. "Takie chwile jak te to nasze zwycięstwo..." - leci piosenka z wyciągowych głośników. Międzyczas 2h43. Chłodny poranek przeszedł w bardzo ciepły dzień i słoneczko zaczyna odbierać nam siły. Sporo spotkanych biegaczy, choć zapisanych na podwójny dystans, postanawia się wycofać po pierwszym kółku. Przechodzą mi przez głowę myśli, by do nich dołączyć, ale je szybko odganiam.
Drugie kółko zaczyna się tym, czym skończyło się poprzednie. Czuję się jak na moim pierwszym w życiu "górskim biegu" dawno temu. Opowieść jest niezbyt pedagogiczna: jako małolaty na obozie przytuliliśmy karniaka za raczenie się piwem, w ramach którego rypaliśmy kilka razy w górę i w dół trasy wyciągowej. Uczyniliśmy z tego spontaniczne zawody, w których zająłem drugie miejsce. Kto wie, może już wtedy złapałem bakcyla górskiego ścigania?
Na dystansie ultra stawka jest naturalnie przerzedzona. Najdłuższy, 4 km podbieg szutrową drogą tym razem muszę przeplatać marszem, ale i tak zostawiam z tyłu kilku współzawodników. Na piaszczystym odcinku przez księżycowy krajobraz na samym szczycie hałdy doganiam trzech kolejnych. Trzeba przyznać, że autorzy trasy wycisnęli z Góry Kamieńsk to, co najciekawsze.
Za jedynym poza strefą startu-mety bufetem dosyć stromy zbieg asfaltem. Do wykończenia mięśniowego dochodzi ogólne. I znowu długi podbieg piaszczystymi dróżkami, wyciągający resztki sił. Trochę biegniemy razem z jednym dogonionym zawodnikiem, potem mi znów ucieka, kilku współbiegaczy przeganiamy, ktoś nas wyprzedza. Trochę szutru, potem długi asfalt. Walka z narastającym zmęczeniem, odcinki marszem coraz dłuższe.
W końcu włączają się skurcze łydek. Jakoś nad nimi panuję, ale ostatni kilometr szutrowej drogi mogę już tylko maszerować. Planowanych 6 godzin już nie złamię. Zamiast superkompensacji formy wyszła superkumulacja zmęczenia. "Crazy, crazy..." - już z daleka słychać Aerosmith z okolic mety. To o mnie?
Ostatnie podejście wzdłuż wyciągu zaczynam spokojnie, ale widok grupki napieraczy w dole za mną mobilizuje mnie do ostatniego przyciśnięcia. Pod górę łatwiej ogarnąć skurcze. Po nawrotce, na stromym zbiegu, też mam wrażenie, że je oswoiłem... aż do 200 metrów przed metą.
O mało nie tracę przytomności z bólu, kiedy nagły skurcz ściska lewą łydkę. Zatrzymuję się, by się jakoś spróbować rozciągnąć. Tracę ponad minutę, jeden wcześniej wyprzedzony zawodnik mnie mija. Przez bramę przechodzę kuśtykając, z rękami w górze i skrzywionym bólem uśmiechem. Pokonanie siebie zawsze daje radość, choć zajechałem się dziś jak stara szkapa. Człowiek jest twardy i głupi. Zegar pokazuje 6:07:52.
Większość dekoracji już się odbyła, zostają tylko panie z dłuższego dystansu. Na 25 km najszybsi byli (wszystkie czasy po uwzględnieniu górskiej premii): Bartłomiej Mistygacz (1:49:29), Tomasz Owczarek (1:53:48) i Michał Stawski (1:54:26) oraz Monika Dawid-Sawicka (2:30:00), Anna Pöpke (2:30:36) i Beata Witkowska (2:31:13). Dystans ultra zwyciężyli: Andrzej Miedziejewski (4:25:47), Miłosz Socha (4:35:34) i Jarosław Brzozowski (4:39:36) oraz tylko dwie startujące kobiety: Aneta Świderek (5:30:20) i Agnieszka Nowicka (7:29:36).
Sztafetę męską wygrał zespół Faja Mięknie z Kacprem Krzysztofikiem i Jakubem Traczem w składzie (4:17:13), a mieszaną Łódź Running Team, czyli Anna Patura i Mateusz Winiecki (5:27:50). Pełne wyniki TUTAJ.
Po zmęczonym wyglądzie zawodników kończących drugą pętlę widać było nadspodziewanie duże trudności trasy. Dla wielu z nich był to ultramaratoński debiut, tak jak dla Grzegorza, który wcześniej ukończył 27 maratonów. Ostatnim z nich był niedawny Maraton Podhalański z Nowego Targu do Zakopanego o bardzo pofałdowanej trasie. Teraz było dużo trudniej - powiedział - a najgorsze było podejście pod wyciąg.
Agnieszka z drugiego miejsca również pierwszy raz pobiegła ultramaratoński dystans. Wcześniej nie pokonała nawet maratonu, bo po prostu nie lubi biegać po asfalcie, ukończyła natomiast ostatnie krynickie festiwalowe 34 km. Tam było łatwiej, bo zawsze było z kim biec - stwierdziła - dziś natomiast całą drugą pętlę robiła sama, co było trudne psychicznie. Ukończyła siłą woli, jednak już myśli o kolejnym starcie.
Dla zwyciężczyni Anety z kolei takie dystanse - około 50 km - to jej ulubione. Wcześniej w tym roku wygrała 50-tkę wokół Jeziora Sulejowskiego, a także z dobrym czasem ukończyła Chudego Wawrzyńca (54 km). Na Górę Kamieńsk przyjeżdża trenować i ma nadzieję, że ten bieg będzie również w następnych latach. Start ten był dla niej ostatnim poważnym przygotowaniem do Łemkowyna Ultra Trail na dystansie 70 km.
Na ten sam górski bieg wybiera się Andrzej, najszybszy z dzisiejszych ultrasów. Zwycięstwa się zupełnie nie spodziewał, ponieważ... wystartował przeziębiony. Zastanawiał się nawet, czy nie zejść po pierwszym okrążeniu, ale jakoś dalej poszło, jak powiedział. Nie jest już nowicjuszem na takich dystansach, ponieważ ukończył wcześniej Rzeźnika, Bieg 7 Dolin na 64 km, Maraton Bieszczadzki oraz Tricity Trail (9. open, 2. w kategorii).
Ambasador biegu Bartek Grzegorczyk pobiegł bezpośrednio po roztrenowaniu, zajmując mimo to 10. miejsce. Trasę zna jak własną kieszeń, ponieważ jest jej współautorem. Jego żona Milena natomiast pomagała w organizacji, świętując jeszcze życiowy sukces sprzed tygodnia - wicemistrzostwo Polski w biegu 24-godzinnym. Jak powiedziała, jeszcze nie dowierza w swój wynik. Nie wiedziała, jak w ogóle można przebiec 200 km, ale wystartowała z takim założeniem. Nie była jeszcze w pełni zregenerowana po alpejskim TDS - więc sama jest ciekawa co by było, jakby pobiegła 24h zupełnie na świeżo...
Pomysł na Ultra Kamieńsk powstał w głowie Bartka Sobeckiego dwa lata temu, lecz pierwsze obieganie trasy miało miejsce dopiero ostatniej wiosny. Została ona skonsultowana z późniejszymi ambasadorami biegu. W opinii zawodników trasa była wymagająca, zróżnicowana nawierzchnia mocno dała w kość, a wisienką na torcie był podbieg tuż przed metą. Pierwsza edycja pierwszego górskiego ultramaratonu w regionie łódzkim przeszła do historii, a my już czekamy na następne.
Kamil Weinberg