Hardasuka Ultimate Triathlon Challenge – zespołowy hart ducha. “Sięgać po rzeczy niemożliwe”
Opublikowane w czw., 29/06/2017 - 19:40
Bieżący sezon jest moją osobistą dedykacją dla Nicole Wala ze swarzędzkiej Wierzenicy, która walczy z ciężką chorobą nowotworową. Rzucając wyzwanie Hardej – uważanej za jeden z najcięższych triathlonów na świecie, chciałbym choć w niewielkim stopniu utożsamiać się z trudami walki jej codzienności….
Relacja Rafała Ławskiego, Ambasadora Festiwalu Biegów
Jak mawiają ultrasi – „Jeśli nie sięgasz po rzeczy niemożliwe, wówczas nigdy ich nie osiągniesz”. Od samego początku Hardasuka Ultimate Triathlon Challenge wydawała się być ogromnym wyzwaniem zarówno w sferze trudności trasy, jak i limitu czasowego. Wytrzymałość jest kwestią bardzo indywidualną, którą można szlifować przez lata, zaś limit czasowy to wartość wspólna dla wszystkich uczestników. W momencie zapisu na ten morderczy triathlon było to coś, co zdawało się być największą przeszkodą. Rozsądek podpowiadał – to zdecydowanie za wcześnie, zbyt pochopna decyzja, jeszcze nie w tym roku...
Jednak bieżący sezon jest pełen emocji, a nie racjonalnych argumentów. Towarzysząca idea charytatywna ostatecznie przeważyła na korzyść udziału w zawodach. I tak od kilku miesięcy każdy dzień był walką o wygospodarowanie czasu na treningi, a przy tym utrzymanie rozsądnego balansu między wszystkimi sferami życia.
Jaka jest naprawdę Harda? W tym roku była to pierwsza oficjalna edycja na pełnym dystansie. Nie dane mi było mi jej pokonać, choć niektórzy mawiają, że można co najwyżej się z nią zmierzyć. W tym znaczeniu zadanie zostało praktycznie wykonane, a ja miałem możliwość bliżej poznać jej oblicze od chwili startu, aż po ostatni punkt limitu czasowego na Murowańcu, ustalonego na godz. 18.30. W tym momencie dotarłem dopiero na szczyt Kasprowego – do pełni szczęścia zabrakło około 1,5 godziny czasu oraz 2 litrów wody. Kły Hardej ujrzałem po 26 i pół godzinach ciągłych zmagań i pokonaniu 271 kilometrów…. Jednak z perspektywy uczestnika mogę potwierdzić, iż niewątpliwie jest to triathlon czterech żywiołów.
Woda - 4,5 kilometra - zimne wody Jeziora Orawskiego to bardzo ciekawy etap i prawdziwe wyzwanie dla tych, którzy nie odrobili zadania domowego z pływania na sporych, otwartych akwenach. W oddali znajduje się punkt odniesienia jakim jest baner o wymiarach 6 x 8 metrów. Z perspektywy linii startu – to punkt, którego nie widać, ale trzeba w niego uwierzyć… i płynąć. Po kilkunastu, może kilkudziesięciu minutach przygody w wodzie, ten pomarańczowy kolos z logotypem Hardej zaczyna być ledwo widoczny. Trzeba odpowiednio nawigować. Dodatkowo na wybranych odcinkach mocno znosi, trzeba stale kontrolować kierunek.
Ziemia - etap rowerowy - 225 km – trasa ciekawa, z licznymi pojazdami, czasami nawet prostymi odcinkami, które pod osłoną nocy kryją wiele niespodzianek. Tutaj nawigacja i orientacja w terenie mają duże znaczenie. Warto trochę przyspieszyć tak, by jeszcze przed zmrokiem ujrzeć przepiękne widoki Tatr Wysokich w okolicach setnego kilometra trasy rowerowej. Najbardziej ekscytująca jest jednak końcówka etapu rowerowego od około 180-go kilometra ze względu na podjazdy pod Zuberec oraz Oravice. Tutaj niestety także należy się zmierzyć z blisko 5 – kilometrowym odcinkiem o gorszej nawierzchni – ulica jest w trakcie remontu, więc w kolejnych edycjach Hardej może będzie lepiej.
Etap rowerowy kończy się u wrót Doliny Chochołowskiej. Tam liczniki powinny wskazywać 225 kilometrów. Choć niektórzy twierdzili, że jest ich więcej. Mój wskazał ostatecznie przebieg 240 kilometrów. No cóż etap nocny ma także swoją ciemniejszą stronę ;-) Po strefie T2 zaczyna się zupełnie inny świat – kończą się prędkości, zaczyna się prawdziwa walka z Hardą. Etap biegowy po grani Tatr pochłania bowiem więcej czasu niż dwie dotychczasowej konkurencje.
Powietrze - 55 km granią Tatr – tam wysoko przemierzając tatrzańskie szczyty wszystko wydaje się inne, bardziej majestatyczne aniżeli te z perspektywy pięknych ulic okolicznych miasteczek czy nawet pobliskich schronisk u podnóża gór.
Biegowy odcinek Hardej można podzielić na dwie zasadnicze części. Pierwsza z nich to odcinek wiodący między innymi przez Wołowiec, Kozi Wierch, Jarząbczy Wierch do schroniska Ornak. Drugi od Ornaka aż do Morskiego Oka z bardzo ciekawym i niezwykle wymagającym podejściem na Ciemniaka, przeprawą przez Czerwone Wierchy aż po Kasprowy. Przy upalnych warunkach pogodowych jakie towarzyszyły ostatniej edycji Hardej - może to oznaczać konieczność zabrania bardzo dużej ilości wody. Kumulacja zmęczenia i częściowe odwodnienie na pewno odezwą się w dalszej części trasy, nawet jeśli przy schronisku Ornak zawodnik zafunduje sobie „regenerację”. Idealnie byłoby mieć możliwość uzupełnienia zapasu wody w biegowej nerce (1,5 litra) średnio co 2,5 - 3 godziny wysiłku.
Ogień - 8 kilometrów przewyższeń - „rozpalone mięśnie” to główny żywioł, który towarzyszy zawodnikom tuż po rozpoczęciu trasy rowerowej, a może nawet wcześniej. Chociaż chwilowo zimne wody Jeziora Orawskiego dają ukojenie mięśniom nóg, to etap rowerowy daje o sobie znać bardzo szybko – kilka podjazdów jeszcze po stronie polskiej, i już wiadomo, że to etap górski. 3000 metrów przewyższeń na trasie rowerowej i praktycznie brak możliwości rozwijania dużych prędkości na zjazdach w nocy czy brak kontaktu wzrokowego z wierzchołkami poszczególnych wzniesień, dają prawdziwy wycisk dla psychiki kolarza.
Prawdziwy ogień jednak dopiero przychodzi na etapie biegowym. I narasta z każdym kilometrem, odczucie podobne jak na ostatnich kilometrach wielogodzinnych ultramaratonów z dużą różnicą wzniesień. No i w pakiecie atrakcja w postaci sporych ekspozycji, luźnych kamieni, trudnych technicznie odcinków. Niektóre odcinki pokonuje się ze średnią prędkością nie przekraczającą 25 min./km.
Co można jeszcze powiedzieć o Hardej?
Tu równie ważni jak zawodnicy są ich osoby supportujące. Bez nich nie byłoby tego wyścigu, atmosfery współpracy grupy i entuzjazmu długodystansowców. To oni nadali koloryt oraz splendor całemu wyścigowi i dzielnie wspierali swoich zawodników. Towarzyszyli im często ponad dobę, podawali posiłki, podnosili na duchu w trudnych momentach i dzielili energią.
Mój suport Robert zaliczył od razu wzorowy debiut - dzielnie wspierał, znosił moje humory i doskonale nawigował przez całą trasę. Jeśli poza rankingiem zawodników można by było wyróżnić w jakiś sposób supporterów, to z pewnością wrzuciłbym Roberta od razu do czołówki Aniołów Stróżów tego przedsięwzięcia!
Okazał się być przeciwnikiem godnym majestatu Hardejsuki. Nie pozwolił by tknęła mnie swoimi kłami. A często je pokazywała – szczególnie od Ornaka. Przy podejściu na szczyt Ciemniaka wielokrotnie próbowała nadgryźć moją psychikę. Jednak Robert nie pozwolił na to, dodawał otuchy. Nawet na tym ostatnim odcinku, gdzie pozostał nam już tylko „szlak zwany DNF”…
Harda to także wyścig, który zmienia optykę widzenia trudu dystansu, odczucia poziomu zmęczenia, przenosi granicę bólu na zupełnie inny poziom. Udział w tym ekstremalnym triathlonie to czyste szaleństwo. Ci, którzy cenią takie właśnie wartości powinni się tu znaleźć - choćby dla kameralnej atmosfery, przeżycia niesamowitej przygody, która łączy pasję i umiejętności triathlonistów, ultramaratończyków czy biegaczy górskich. A że na pełen dystans Hardej przewidziany jest stosunkowo niewielki limit czasowy – to już osobna historia...
Rafał Ławski, Ambasador Festiwalu Biegów