O włos od asfaltowej "życiówki". Marcin Świerc 1:11:51 w Półmaratonie Warszawskim
Opublikowane w ndz., 25/03/2018 - 20:53
Zgodnie z zapowiedzią, najlepszy polski biegacz górski ultra Marcin Świerc (BUFF Pro Team) wystartował w 13. PZU Półmaratonie Warszawskim. Spisał się świetnie. Zajął 41. miejsce uzyskując czas 1 godzina 11 minut i 51 sekund, minimalnie gorszy od rekordu życiowego sprzed 10 lat (wtedy Świerc ostatni raz ścigał się na ulicy).
13. PZU Półmaraton Warszawski: Niepokorne Afrykanki, kłopotliwe… metro [DUŻO ZDJĘĆ]
Po biegu nasz super ultras tryskał humorem.
Marcin Świerc: – Super mi się biegło, jestem bardzo zadowolony, dobrze, że zdecydowałem się na ten start. Na medalu jest fajny napis „MIŁO CIĘ WIDZIEĆ” i cieszę się, że Warszawa tak mile mnie przywitała. Mnóstwo kibiców, rozpoznawali mnie na trasie, choć ja przecież jestem „góralem”. Ale nawet jak biegłem w grupie to wiele osób krzyczało: „dawaj, Marcin!”, „dawaj, ultrasie!”, „jedziesz, góralu!” Bardzo to było pozytywne.
– To emocje. A wynik sportowy?
– Jak na górskiego ultrasa wykręciłem znakomity czas. Zrobiłem świetny trening szybkościowy. To dobry prognostyk przed mistrzostwami świata, a jednocześnie wiem, nad czym mam jeszcze popracować.
– Czułem, że biegnę szybko, ale nie miałem przerzutki, żeby wskoczyć na wyższy bieg. Tempo miałem równe, szybkie, ale przyspieszyć nie miałem już z czego, bo nie trenowałem na takich prędkościach. Mam sporo w nogach, byłem teraz tydzień w Hiszpanii na rekonesansie trasy mistrzostw świata i to trochę nas zniszczyło, bo kilometrów dużo, a akcentów żadnych nie robiłem, wcześniej po Kenii zresztą tak samo. Więc jak na taki trening wynik jest rewelacyjny.
– Nad czym więc teraz będziesz głównie pracował?
– Wiem, że potencjał jest duży, że bazę mam bardzo dobrą, efektywnie przepracowałem dotychczasowy okres treningowy. Brakuje mi natomiast na pewno... nie wiem czy powinienem zdradzać rywalom niuanse?... muszę potraktować lepsze prędkości, przyspieszyć.
– Do mistrzostw świata na Penyagolosie zostało jeszcze 7 tygodni i trening poświęcę przede wszystkim na szybkość na małych górkach, na małych krossach. Muszę wrócić do siebie, bo przez zgrupowanie w Kenii i rekonesans w Hiszpanii nie byłem w domu 2 miesiące. Jadę więc na święta do domu, na chwilę siadam na „czterech literach” i zaraz zabieram się za solidny trening w ciszy i spokoju, bo ostatnio troszkę mi tego brakuje.
– Godzina 11 minut i 51 sekund to bardzo bliskie okolice Twojej asfaltowej „życiówki” sprzed 10 lat, kiedy ostatni raz biegałeś w półmaratonie ulicznym (1:11:44 w 3 Półmaratonie Warszawskim)?
– Zabrakło 7 sekund. Czułem, że nogi by jeszcze podawały, ale płuca nie były przyzwyczajone do takiej prędkości (średnie tempo 3'20/km). Powiem tak: biegając w górach muszę mieć napęd 4x4, a tutaj trzeba być ferrari. Ja jako jeep nie poradzę sobie z czołowymi biegaczami ulicznymi, bo to jest całkiem inna dyscyplina sportu.
– W 13 PZU Półmaratonie Warszawskim biegli także zawodnicy, których trenujesz.
– Bardzo się cieszę z ich wyników. Sławek Gawlik i Piotrek Szumliński pobiegli w okolicach godziny i 18 minut. Brawa zwłaszcza dla Piotra, bo zrzucił wiele kilogramów, trenujemy razem już 3 lata i zrobił przez ten czas ogromny postęp. W maratonie wciąż się poprawia, w tamtym roku pobiegł 2:50, teraz myślę, że będzie bliski 2:40. Ale on już też startuje w górach, niedługo będzie biegł w Szczawnicy.
– A jak oceniasz samą imprezę w stolicy? Jak podobał Ci się 13 PZU Półmaraton Warszawski?
– Imprezy Fundacji „Maraton Warszawski” są zawsze bardzo dobrze przygotowane, ten organizator gwarantuje świetną organizację.
– Ale skąd Ty o tym wiesz, skoro ostatni raz startowałeś tu 10 lat temu?! (śmiech)
– Kiedyś jak jeszcze byłem w klubie „Meta” Lubliniec to bardzo często jeździliśmy na zawody organizowane przez Marka Troninę. To były Marka początki z maratonem, ale już wtedy pokazywał, że jest profesjonalistą. A po tylu latach... poziom jest bardzo wysoki. Cieszę się, że tu wróciłem i miałem okazję przybić z Markiem „piątkę” przed startem.
Z Marcinem Świercem rozmawiał Piotr Falkowski