ONICO Półmaraton Ambasadora. „Nasz wspólny sukces”

 

ONICO Półmaraton Ambasadora. „Nasz wspólny sukces”


Opublikowane w czw., 22/03/2018 - 06:11

Poranek przed startem zaczynam tradycyjnie - od kawy i kanapki z miodem. Nauczony doświadczeniem, pakuje swoje rzeczy na bieg dzień wcześniej. Pozostało sprawdzić, czy wszystko jest. Teraz zostało czekać, aż przyjedzie po mnie Ewa. To był też jej pomysł, że wybierze się ze mną do Gdyni, na półmaraton. Dla mnie to dużo znaczyło. Wsparcie najbliższych jest bardzo ważne.

Po godz. 8 jestem już w aucie i jedziemy po biegową rodzinę szalonych. Cały czas w myślach jak mam się ubrać, co zrobić by było dobrze, ale też nie tylko to. Odbieramy Joanne i Andrzeja z wyznaczonego miejsca i ruszamy w stronę startu, atmosfera jest szalona, ale my tacy jesteśmy i tyle.

Kiedy zbliżamy się do bulwaru, ja sprawdzam zegarek, chcę ustawić go pod siebie. Nagle okazuję się, że zegarek jest padnięty, chociaż wijem, iż był ładowany. To był chyba znak, ma być dobrze i tyle. Przez chwile myślałem o tym, co zrobić, przecież nie pobiegnę bez zegarka. Wiem, są zające na dany czas, ale ja wolę sam kontrolować swoje tempo. Tu nagle Andrzej oddaje mi swój zegarek i mówi, że mu się i tak nie przyda, bo biegnie z Joanną. Wysiadamy z auta i spacerem idziemy na linie startu. Po chwili się rozdzielamy, gdyż każdy inaczej musi się przygotować do zawodów. Zaliczam toaletę, rozgrzewkę i biegiem do swojej strefy, a była nią A1.

W strefie przeciskam się, by stanąć jak najbliżej „zająców” na czas 1h20’, taki miałem plan. Powoli zbliża się godzina, o której startujemy. Wystrzał i lecę, między czasie pytam Mariusza jednego z pacemekerów jaki ma plan na bieg. Wszystko przez pierwsze 2 kilometry szło dobrze aż do momentu, kiedy złapała mnie kolka. Wtedy czarne myśli. Co? Czemu tak szybko? Przecież przy takich prędkościach daję radę, ale z drugiej strony widocznie za krótko przeprowadziłem rozgrzewkę. Co mi pozostało, walczę kolką, nawet chciałem się zatrzymać. Tylko co z tego, że to zrobię - czas nie będzie, taki jak planuję.

Już wtedy wiedziałem, że nie pobiegnę poniżej 1h20'. Odpuściłem to na inne zawody. Kolka ustępuje, tempo nie jest jakieś słabe. Co mnie utrzymywało przy walce? Tylko jedno, czas na lepszy wynik niż 1:27:54 z atestowanej trasy i 1:26:49 z nieatestowanej.

Miałem tylko nadzieje, iż nie przydarzy mi się już nic złego, poza mrozem, który panował i zimnym wiatrem. To nie przeszkadzało mi, by robić swoje. Biec, po swój mały sukces. Na trasie sporo kibiców, to mnie cały czas motywowało, by dać z siebie wszystko, ale też wiedziałem, że na mecie czeka moja Ewa. Nie chciałem, by długo czekała na szaleńca. Mnie było ciepło, ale ona tam czekała i marzła. Zbliżając się do punktu odżywczego na 11 kilometrze, przyszedł czas na jedyny żel, tak na wszelki wypadek, by nic się złego nie stało. Przecież bieg poniżej 4 min/km dla amatora to nie jest wolno. A ja chcąc walczyć o jak najlepszy czas, nie mogłem ryzykować.

Pewnie jesteście ciekawi, jaki miałem czas na 10 kilometrze. Dokładnie z wyliczeń zegarka było to 38:03, to znaczy, iż zrobiłem najlepszy wynik w sezonie, a najlepszy czas to 37:31 rok temu w Gdyni. Coś mi się wydaje, że jak byłaby to tylko dziesiątka, mógłby paść wynik poniżej 37 min. Teraz nie ma co o tym myśleć, przekonam się pewnie po maratonie w Gdańsku. Na razie skupiam się na walce czasowej w Gdyni. Wszystko dalej przebiega dobrze. Nie ma skurczy, nie pluje żelem, więc jest dobrze. Organizm współpracuje.

Powoli małymi krokami zbliżam się do największej ulicy w Gdyni, a zarazem do największych punktów kibicowania. Była To świętojańska, gdzie już raz przebiegaliśmy tego dnia. Spore grupy dzieciaków, które dodawały energii i mocy na każdym kroku, to zrobiło swoje. Wiem ,że w tym miejscu jest najdłuższy podbieg, ale ci wszyscy kibice sprawili, że stał się on niezauważalny. Co tu dużo mówić była to ulica mocy. Wszystkim , którzy tam byli i nas wspierali, należą się gratulacje, dlatego lubię biegać w tym miejscu. Są to niezapomniane chwile i przeżycia. Mijam piękną ulicę, tak bardzo kolorową i zbliżam się do ostatnich kilometrów na trasie. W oddali widzę może i bulwar, czy kolejne piękne miejsce na ziemi. Po zdjęciach widać ,że nawet w tym miejscu frunąłem napędzany kibicami i nie tylko.

Będąc na bulwarze, widzę gonią mnie pacemekerzy na czas 1:25, albo miałem takie odczucie. To było tylko złudzenie. W oddali jedna z pierwszych bram to znak, że meta blisko. Robię wszystko, by przyspieszyć, oczywiście się udaję to zrobić. To znak ,że zachowałem siły na finisz. Cały czas euforia niedowierzanie, tutaj znów spora grupa kibiców, która mnie napędza ostatni zakręt, ostatni mocny zryw, głos spikera i upragniona meta. A na mecie piękny medal i oczywiście piękna Ewa, która wierzyła w mój sukces. Czas 1:22:39 jest poprawiony o 4 min i 10 s, nie wierzę w to, co zrobiłem, ale tak musiało być. Fakt , nie pobiegłem tak, jak zaplanowałem, ale nie jestem jeszcze gotowy na kolejną barierę czasową. Wszystko przyjdzie z czasem, ja się nigdzie nie spieszę. Na spokojnie. Teraz przyszedł czas na świętowanie wyniku, w końcu zasłużyłem.

Przebrałem się w suche ciuchy i czekałem na biegową rodzinę, miedzy czasie zjadłem pyszną zupę, była to marchewkowa, bo przecież biegam dla zupy. To wspaniałe uczucie być na tak wielkiej imprezie, a przecież większość wie , Gdynia za 2 lata organizuje mistrzostwa świata w półmaratonie. Na koniec chciałbym podziękować kilku osobom. Daria Kuza dziękuję za wspólne treningi, one mi pomogły, by stać się lepszym, Ewa dziękuję, że byłaś tego dnia, to wiele dla mnie znaczy. Joanna, Andrzej bez was by nie było też mojego sukcesu, to wy zawsze wozicie moje cztery litery na różne zawody. Oczywiście bez ciebie Agnieszka Kazimierska nie byłoby tylu fajnych fotek, dzięki oby tak dalej.

Tomasz Szczykutowicz, Ambasador Festiwalu Biegów


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce