Sztafeta (problemów) znicza olimpijskiego
Opublikowane w pt., 11/10/2013 - 10:22
Żaden bieg na świecie nie wzbudza takiego zainteresowania jak sztafeta z ogniem olimpijskim. Nie inaczej jest i teraz, przed zimowymi Igrzyskami w Soczi. W mieście, które tak naprawdę jest letnim kurortem, sportowe światło gasło już co najmniej dwukrotnie. Może to po prostu pech, jednak olimpijska sztafeta od pół wieku miewa problemy.
Ogień Olimpijski po raz pierwszy zapłonął podczas IX Igrzysk Olimpijskich w Amsterdamie w 1928 roku. Jednak dopiero w 1936 roku przed IO w Berlinie, inaugurację imprezy poprzedziła sztafeta z Aten, symbolicznie łącząca starożytne i nowożytne zmagania ludzi z własnymi słabościami. Uczestnicy niosący światło z Olimpii mieli wówczas do pokonania 3075 km. Jako pierwszy pobiegł Grek – Kontantinos Kondyllis. Pochodnię otrzymał od młodej rodaczki, która rozpalała ogień za pomocą wklęsłego zwierciadła.
Uczestnicy pierwszej sztafety trasę pokonali trasę z Olimpii do Berlina w 12 dni i 11 nocy. Prowadziła ona przez 7 europejskich krajów. Najdłuższy fragment wyznaczony był na terenie Grecji. Oprócz tego biegacze biegli przez Bułgarię, Jugosławię, Węgry, Austrię, Czechosłowację i Niemcy. Każdy z uczestników biegł przez 1000 metrów. Ostatnim uczestnikiem sztafety był niemiecki średniodystansowiec Fritz Schilgen, który 1 sierpnia 1936 zapalił ogromną czaszę na stadionie w Berlinie.
Na zimowych Igrzyskach sztafeta po raz pierwszy pojawiła się w 1952 roku w Oslo – ogień zapalony był jednak w Norwegii.
Od tego czasu olimpijski płomień przebywał swoją drogę różny sposób, a organizatorzy Igrzysk nie liczyli już tylko na siłę ludzkich mięśni, prześcigając się w pomysłach na jego transport. W ten sposób ogień przesyłany był np. drogą morską, lądową, a nawet laserem. W 1976 roku z Aten do Ottawy ogień dotarł w rekordowo szybkim tempie, bo zaledwie w ciągu sekundy – dzięki satelicie „Intelsat”.
O ile jednak do Kanady płomień dotarł w spektakularny, technologicznie genialny na owy czas sposób, tak w samym Montrealu szybko przegrał z warunkami atmosferycznymi. Ostatecznie płomień jednak rozświetlił XXI Letnie Igrzyska, tak udane dla naszych sportowców. Pamiętamy m.in. o Irenie Szewińskiej, Jacku Wszole czy polskich siatkarzach.
Największe przeszkody na swojej drodze olimpijski płomień spotkał podczas najdłuższej sztafety. Było to przed Igrzyskami w Pekinie w 2008 roku. Liczyła ona 130.000 km i trwała aż 130 dni. Komplikacje „spowodowały” demonstracje w sprawie ochrony praw człowieka w Tybecie. W kwietniu 2008 roku w Paryżu ogień zgasł.
Według jednych zrobiła to profilaktycznie chińska ochrona, by wydobyć biegacza z tłumu. Według innych zrobili to sami demonstranci, którzy nie chcieli obecności płomienia – symbolu pokoju i przyjaźni, w nie uznających przecież Tybetu Chinach. Oficjalną wersją jest jednak ta, że znicz „zgasł z powodów technicznych”… cokolwiek to znaczy. Podobny incydent miał miejsce kilka dni wcześniej w Londynie, gdy po przemierzeniu 45 kilometrów od Stadionu Wembley ktoś chciał ugasić ogień gaśnicą.
Ostatni bieg z ogniem do Londynu był już dużo krótszy i dotyczył tylko Wielkiej Brytanii. Uczestnicy biegli przez 70 dni i odwiedzili 70 miejscowości. Wśród uczestników był m.in. piłkarz Boltonu Wanderers Fabrice Muamba, który podczas meczu doznał ataku serca. Nie zabrakło polskich sportowców - Artura Partyki, Mariusza Czerkawskiego czy polarnika Jana Meli. Trzeciego dnia sztafety we wsi Great Torrington wietrzna pogoda zgasiła pochodnię. Sztafecie przewodził wówczas sportowiec na wózku. Jednak po chwili zauważono brak płomienia, pochodnię wymieniono na nową i zapalono od jednej z rezerwowych lamp górniczych. Lampa przyleciała z Aten na pokładzie British Airways.