Do biegania zdopingowała go... astma. Tak pokonał Bieg 7 Dolin [ZDJĘCIA, WIDEO]
Opublikowane w pon., 25/11/2013 - 14:08
Pierwsze treningi, których dystanse nie były większe niż 1 km, kończyły się zwykle napadami kaszlu – pisze Bartłomiej Trela, biegacz, miłośnik gór i autor bloga "Pokonaj astmę" (www.pokonajastme.pl). Pokazuje, jak dzięki uporowi i odpowiednim treningom pokonał Bieg 7 Dolin w Krynicy-Zdrój i został ultramaratończykiem.
„…nastała błoga cisza, nie czuję już bólu, pragnienia, głodu i zmęczenia, wsłuchuję się tylko w swój własny oddech i odgłos stawianych kroków. Koncentracja osiąga maksymalny poziom. Nagle, słyszę w oddali głosy… nie to nie możliwe, przecież mimo że tak blisko, to jeszcze jednak tak daleko. To na pewno omamy spowodowane skrajnym zmęczeniem. Wraz z kolejnymi metrami glosy jednak stają się wyraźniejsze. Wdech, wydech, wdech, wydech nogi automatycznie podążają za wzrokiem i lądują tam, gdzie jeszcze przed ułamkiem sekundy skupiał się on, aby natychmiast obrać nowy punkt oddalony o długość kroku. W uszach coraz głośniej rozbrzmiewa najsłodsza muzyka. Donioślejsza i słodsza w swym brzmieniu od chórów anielskich. To głos spikera i oklaski kibiców. Łzy cisną się do oczu. To niemożliwe…”
Maraton… i co dalej?
Jest 30 września 2012 roku wbiegam na Stadion Narodowy i tym samym kończę swój pierwszy maraton. Dwa lata treningów przynoszą swój zamierzony cel.
Astma, która zdopingowała mnie do tego, aby zacząć biegać dla siebie, znacznie mniej już doskwiera. Jednak początki nie były łatwe. Pierwsze treningi, których dystanse nie były większe niż 1 km, a średnia prędkość nie przekraczała 8 km/h, kończyły się zwykle napadami kaszlu. Jednak upór i odpowiednio dobrany trening sprawdził się. Nawet 25-cio stopniowe mrozy nie przeszkadzały w przebiegnięciu 8-10 km po pokrytej śniegiem drodze. Byłem z siebie niesamowicie dumny, że udało mi się to, co jeszcze do niedawna było tylko w sferze marzeń.
No dobra, przebiegłem maraton i co teraz? Przeglądając kalendarz startów natknąłem się na relację z Biegu 7 Dolin. Od razu przykuła moją uwagę. Bieg po moich ukochanych górach, nie zważając na pogodę, na dystansie 100 km! Tak to jest to. Czytając kolejne strony, zdjęcia, relacje, i filmy coraz bardziej ten bieg mi się podoba.
Nie zwlekając długo trafiam na formularz rejestracji do Biegu 7 Dolin na internetowej stronie Festiwalu Biegowego. I tak 15 października otrzymuję na swoją skrzynkę mailową wiadomość o treści: „Drogi Zawodniku. Twoje zgłoszenie na Festiwal Biegowy Forum Ekonomicznego 2013 zostało przyjęte.”
Trening czyni mistrza!
Jak się zabrać teraz za trening pod tak wymagający bieg? Wertuję strony www i fora dyskusyjne w celu znalezienia choćby namiastki planu treningowego, od którego mógłbym zacząć. Niestety, jeśli znalezienie treningu pod maraton to raptem kilka kliknięć zajmujących maksymalnie 30 sekund, tak z dystansem ultra po górach nie jest już to takie łatwe.
Zgodnie ze słowami „Jeśli czegoś nie ma w internecie to nie istnieje” znalazł się też plan treningowy na 100 km. Po dokładnym jego przestudiowaniu wygląda na to, że jest możliwy do zrealizowania. Bieganie to jednak za mało jak na taki dystans i to po górach. Łączna suma podbiegów podczas tego biegu to prawie 4500 m. Dochodzę do wniosku że wizyty na siłowni będą już teraz niezbędne.
Po przedłożeniu treningu biegowego, razem z personalnym trenerem, planujemy trening siłowy. Wygląda na to, że przez większość czasu przygotowań do B7D, treningi będą codziennie! A gdzie praca, rodzina z małym dzieckiem na czele. Dochodzę do wniosku, że chyba mnie trochę poniosło z tym ultramaratonem. No ale cóż marzenia i wyzwania są po to żeby je realizować.
Treningi zaczynam od 1 stycznia 2013, wcześniej tylko swobodne wybiegania i spacery, aby utrzymać mięśnie w należytej formie. Każdy z nich zapisuję dzięki aplikacji Sports Tracker, aby wiedzieć jak dokładnie przebiega i czy na pewno poprawia się moja aktualna dyspozycja. Robię to odkąd włożyłem pierwszy raz buty biegowe.
Tak mijają kolejne trzy miesiące. Trening bez względu na pogodę i samopoczucie. Staram się nie zaniedbywać obowiązków w domu, a moja wyrozumiała żona pomaga mi, jak tylko może.
Maraton… to ja biegam na treningach
Nadszedł pierwszy poważny sprawdzian. Dwa maratony w dwutygodniowym odstępie. Maraton w Łodzi, mimo przeziębienia, udaje mi się pokonać w 3:23:17, co jest moim najlepszym czasem na dystansie 42 km 195 m. Dwa tygodnie później staje na starcie 12. Cracovia Maraton. Od początku do 35 km trzymam się, jak przyklejony do „zajęcy” na 3 h 15 min. Później zdecydowanie zwalniam, traktuję ten bieg jako trening nie specjalnie nastawiając się na końcowy wynik. Jednak ku mojemu zdziwieniu pada nowa życiówka. Ale za to jaka. O całe 3 sekundy lepszy czas niż w Łodzi. To się nazywa powtarzalność wyników.
Pora na pierwszy poważny sprawdzian w górach. Na dzień dziecka zabieram całą rodzinę do Zakopanego na VI Wysokogórski Bieg im. dh Franciszka Marduły. Inaczej mówiąc, 25 km po Tatrzańskich szlakach o łącznej sumie podbiegów 1753 m. Wcale nie taka bułka z masłem. Tutaj zderzam się z realiami, jakimi rządzą się tego typu biegi. Na pierwszym podbiegu tętno skacze do 180 zmuszając do marszu. Marsz pod górę, bieg z góry. Maksymalna koncentracja. To nie asfalt. Tutaj wystarczy jeden błąd i kończysz bieg. A to wszystko na „szarpanym” tętnie grubo przewyższającym normalne tętno treningowe. Jednak widoki i atmosfera, której trudno doszukiwać się na biegach płaskich, wynagradza trudy biegu z nawiązką. 3 h 51 min 36 sek później na mojej szyi zawisa pierwszy medal z biegu górskiego. Czuje dumę.
Z miesiąca na miesiąc wybiegania są coraz dłuższe. Początkowe 200-250 km miesięcznie, przekracza już 400 km. Siłownię zastąpiły już biegi w terenie. W miarę możliwości trasy o jak największym przewyższeniu. W szczycie treningu dochodzi do sytuacji, kiedy w sobotę biegam 35 km po górach, żeby w niedzielę dołożyć 45 km po lokalnych miejscowościach w też nie płaskim całkowicie terenie (różnica wysokości 800 m).
40 stopni na grani
Po siedmiu miesiącach przygotowań, przyszła pora na zapoznanie się z trasą biegu 7 Dolin na pełnym dystansie. Całą trasę podzieliłem na cztery etapy:
1. Krynica-Zdrój – Rytro – 35.5 km
2. Rytro – Piwniczna-Zdrój – 30.5 km
3. Piwniczna-Zdrój – Mała Wierchomla – 10.7 km
4. Mała Wierchomla – Krynica-Zdrój – 23.3 km
Z końcem lipca zjawiłem się razem z żoną i Julkiem na bardzo tłocznym o tej porze roku, „Deptaku Krynickim”. Mimo gorąca w tym okresie udało mi się przebiec pierwszy etap poniżej 4 godzin.
Start drugiego etapu, a zarazem pierwszy przepak, mieścił się przy Hotelu Perła Południa. Dokładnie w samo południe wyruszyłem spod niego na, moim zdaniem, kluczowy fragment biegu. Limit czasowy na tym odcinku był bardzo wyśrubowany i pokonać go w nim, mając już ponad 35 km za sobą, będzie nie lada wyczynem podczas startu. Upał, którego doświadczyłem podczas wcześniejszego zapoznawania się z trasą, wypadał blado do panujących teraz temperatur. Zapowiadał się niezły wycisk. I rzeczywiście taki był. Kiedy wybiegałem z zacienionego fragmentu, tuż po pokonaniu najwyższego punktu na trasie, jakim była Radziejowa (1266 m n.p.m.), czułem jak bym się znalazł w sercu Sahary. Ponad 40 stopni na grani! Moją głowę wypełniała tylko jedna myśl – oby to się nie powtórzyło we wrześniu.
Ostatnie dwa etapy połączyłem w jeden ciągły. Napawałem się widokami panującymi na trasie, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów dotyczącej jej przebiegu. Wiedziałem, że za dwa miesiące nie będzie to już takie łatwe. Dosyć strome podbiegi i bardzo czujne zbiegi przesądzają o tym, że koncentracje na tym odcinku na pewno będę przedkładał nad szybkość.