Ambasador: Wrócimy do Wieliszewa wiosną!
Opublikowane w czw., 30/01/2014 - 10:17
Relacja Ambasadora Jarosława Rupiewicza z Wieliszewskiego Crossingu.
Michał z zaprzyjaźnionego klubu biegacza – grupy CHTMO zaprosił nas na ciekawy bieg – crossową trasę w podwarszawskim lesie. Trochę mi zajęło czasu, zanim się przekonałem, że chcę wziąć w nim udział. Po pierwsze w styczniu byliśmy już zapisani na 2 imprezy (mieliśmy oszczędzać budżet na dalsze wypady), a po drugie właśnie ten bieg był dość daleko od Bemowa, bo w Wieliszewie. Dyskutując w internecie jednak zostałem przekonany, że warto tam wystartować. Skusiła mnie obietnica pamiątkowych medali na mecie oraz brak wpisowego :) Udało też się namówić klubo partnerkę Paulinę na udział. Kinga chcąc, nie chcąc musiała jechać ze mną.
Jeszcze kilkanaście dni przed imprezą zapowiadało się, że bieg może się odbyć w wiosennych warunkach. Choć już na Chomiczówce w ubiegły weekend zima dała się we znaki, ale dopiero w tygodniu mróz spadł grubo poniżej 10 kresek na minusie. Do tego od soboty przysypało śniegiem. Ja przez cały tydzień ze względu na różne sprawy tylko raz wyszedłem na bieganie, ale wiem, jak się biega w taką pogodę i -9 stopni w czwartek wieczorem mnie nie pokonało. Natomiast Kinga nie zdecydowała się na trening ze względu na zimno i chyba też trochę lenia. Przez to cały tydzień od Biegu Bielan nic nie ćwiczyła, a forma sama z siebie się nie pojawi. Dzień przed zawodami męczyła mnie telefonicznie też Paulina czekając na moją chwilową słabość. Niestety dla niej i dla Kingi byłem niewzruszony, a nawet widok z okna ośnieżonego ogródka sprawił, że byłem skłonny tam pojechać nawet sam.
W niedzielny poranek przyszedł do mnie sms. Kinga z nadzieją patrzyła jak go odczytuję – może Paulina się rozmyśliła? A tu zaskoczenie – o umówionej godzinie po Nas podjeżdża! :) Na drogach był koszmar bo nic nie odśnieżone i się prawie spóźniliśmy na bieg a śnieg nadal sypał. Na szczęście Michał odebrał Nam pakiety wcześniej. Droga do zapory w Dębe wyglądała jak z bajki. Krajobraz przypominał górską serpentynę zasypaną śniegiem – coś niesamowitego. Na miejscu zawodów kolarze już kończyli swoje zmagania (mieli do przejechania 2 okrążenia po tej samej trasie) a biegacze nieśmiało się rozgrzewali. W szkole, która była bazą tłum ludzi, wszyscy uśmiechnięci - sam fakt, że pokonali lenia i przyjechali w taka pogodę w niedzielny poranek zamiast leżeć w wyrku jest sukcesem. Spotykamy ekipę z Chotomowa oraz Jacka i Anetę. Szybka przebierka, fotka zrobiona przez ratownika medycznego i już jesteśmy na trasie.
Wystartowało trochę ponad 100 zawodników. Kinga prowadziła Naszą klubową trójkę. Z samego początku podyktowała fajne tempo ale coś czułem, że jak wbiegniemy w las i kopny śnieg to nie będzie tak wesoło. Trasa była bajkowo piękna, czuliśmy się jak na wycieczce po górach. Co chwilę ścieżka opadała bądź się wznosiła, przekraczaliśmy strumyki i leśne zagajniki. Samo przygotowanie jak na takie warunki też spoko, cały czas zastanawiałem się jak dali radę po tym jechać rowerzyści :) Padał śnieg, było dość ślisko i czasami zakopywaliśmy się w śniegu ale to chyba o to chodzi w crossie. W lesie co kawałek stali strażacy mający w razie czego nieść pomoc zawodnikom.
Około 4 kilometra był punkt odżywczy z gorącą herbatą malinową. Super – chwila postoju aby się zregenerować. Szkoda tylko, że niektórzy zawodnicy nie potrafią uszanować przyrody i plastikowe kubeczki rzucali wprost do lasu... Dziewczyny odzyskały trochę sił, mina Kingi mówiła, że walczy ze sobą ale się nie poddaje. Ruszyliśmy dalej w trasę. W pewnym momencie pokazał się znak – „300m" – spojrzałem na zegarek i wiedziałem, że to jeszcze nie prosta do mety. Było to po prostu ostrzeżenie przed trudniejszym kawałkiem trasy. Jacek ponoć dał się kupić, wydarł do przodu i się zdziwił :) Tak w ogóle to trasa była perfekcyjnie oznaczona przez orgów – jakbym chciał się zgubić to nie miałbym szans, tak samo na terenie bazy zawodów.
Filmik zrobiony na punkcie żywnościowym - my na 5:20 :)
Wbiegliśmy na wał przeciwpowodziowy. Sporo kopnego śniegu spowodowało, że dość trudno się biegło. Byłem pełen podziwu szczególnie dla Kingi, że dawała radę biec choć na pewno była mocno zmęczona.
Jej mięśnie nie przyzwyczajone do biegania w takich warunkach dawały się jej we znaki ale brnęła dalej bez narzekania. Meta miała być po około 6 km ale przeciągnęło się do 7,5 – jak dla mnie spoko bo utrzymując spokojne tempo kontemplowałem przyrodę. Wpadliśmy na teren szkoły, jeszcze rundka honorowa bieżnią i byliśmy w trójkę na mecie. Dostaliśmy medale. Fajnie można było poczuć radość, Cała ekipa przy ognisku zaangażowanie i serdeczność organizatorów. Po przebraniu poszliśmy na stołówkę zjeść zupkę i pycha ciacho z herbatą. Wszyscy byli zadowoleni. Czasy mieliśmy słabe więc zrezygnowaliśmy z ceremonii dekoracji a poszliśmy upiec kiełbaskę na ognisku (mega pomysł z tym ogniskiem!). Jedynym zgrzytem było to, że się ledwo załapaliśmy na kiełbaskę bo Pani już zabierała sprzęt i strażacy zwijali wszystko, że nie było gdzie usiąść. W sumie to rozumiem bo była niedziela i taka pogoda, że każdy chciał być jak najszybciej w domu. Jeśli miałbym się jeszcze do czegoś przyczepić, to przydałby się pilnowany depozyt na rzeczy.
Cieszyłem się, że udało mi się wyciągnąć dziewczyny na ten bieg. Pokonały trudności na trasie oraz ciężkie warunki pogodowe. Widziałem oraz słyszałem, że były bardzo zadowolone z tego startu – chociażby rumiane i uśmiane poliki o tym świadczyły. Wszyscy byliśmy pod wrażeniem organizacji oraz tego w jaki sposób zawodnicy byli serdecznie potraktowani. A jak jeszcze napiszę, że nie było opłaty startowej, to mi nie uwierzycie :) Bardzo fajny start i postaramy się tu wrócić na wiosnę bo zapowiedziany jest kolejny Wieliszewski Crossing!
Jarosław Rupiewicz, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój