„Rzym to spełnione marzenie”. Biegacze z Bytomia o maratonie
Opublikowane w pon., 31/03/2014 - 09:49
Na Maraton w Rzymie wybrali się w siódemkę, dzięki szalonemu pomysłowi jednego z nich. Niedawno pisaliśmy o przygotowaniach do wyjazdu i biegu, teraz mamy okazję zapytać o wrażenia. Siódemka biegaczy z Bytomia opowiada o swoim spełnionym marzeniu…
Do Rzymu lecieliśmy w dwóch grupach, bo nie udało nam się zarezerwować siedmiu biletów na jeden samolot. Czwórka dotarła w piątek rano, reszta wieczorem. Wynajęte przez internet mieszkanie okazało się strzałem w dziesiątkę, choć szybko uświadomiliśmy sobie pierwszy błąd – brak zatyczek do uszu. W końcu Rzym to miasto, które nigdy nie zasypia. My też nie mogliśmy zasnąć…
W sobotni poranek udaliśmy się na maratońskie Expo po odbiór pakietów. Już kolejka w kształcie miniaturowej trasy maratonu z cytatami o bieganiu na znacznikach kilometrowych stanowiła o wyjątkowości tego miejsca. To nie było biuro zawodów, w którym załatwia się formalności w 3 minuty i ucieka do domu. To trzeba było przeżyć! Dziesiątki stoisk producentów odzieży, butów, odżywek i gadżetów sportowych, pokazy, prezentacje, losowania nagród, szansa na fotkę w dowolnym przebraniu przy stanowisku jednej firmy albo z rzymskim żołnierzem kawałek dalej… Do tego pakiet z pięknym plecakiem, koszulką i… paczką makaronu. Włochy pełną gębą.
Znalazł się też czas na zwiedzanie. Chociaż w takim miejscu nigdy nie byłoby go dosyć.
Danusia: Szkoda, że byłam w Rzymie tylko 3 dni, bo to zdecydowanie za mało, jak na takie miasto! Jeden taki krótki "wypad" wpisał się w historię mojego życia na długo, na zawsze.
Ten wyjazd był dla niej wyjątkowy także dlatego, że mąż i córka postanowili jej zrobić niespodziankę i w tajemnicy przyjechali do Rzymu, by kibicować żonie i mamie na mecie pierwszego maratonu. To właśnie niespodziewane spotkanie z nimi postawiło na głowie nasze plany i ustawiło cały wieczór. Mimo zamieszanie nie zapomnieliśmy urządzić pasta party, jak na Włochy przystało.
Aż nadszedł TEN dzień, dzień sprawdzenia siebie i spełnienia marzeń.
Magda: Maraton w Rzymie był spełnieniem marzeń. Nowym doświadczeniem, emocjonującym wydarzeniem, czymś bardzo ważnym w życiu, w pewnym sensie też powodem do dumy. Nie chcę mówić, ze wszystkim, bo z całą moją miłością do biegania mam świadomość, że są ważniejsze wydarzenia, ale jeżeli spojrzeć na to tylko z punktu widzenia biegowych doświadczeń, to był czymś ogromnie ważnym i godnym zapamiętania do końca życia.
Tuż przed startem ulewa przemoczyła nas do suchej nitki, ale chwilę po starcie pokazało się słońce i zdążyło nas nawet trochę przypiec. Deszcz wrócił po jakimś czasie a ci, którzy biegli dłużej, zdążyli się jeszcze załapać na drugą część ulewy tuż przed metą. Śliska kostka brukowa z pewnością nie sprzyjała osiąganiu wymarzonych czasów a nawet, jak w moim przypadku, stała się powodem lekkiej kontuzji.
Magda: Wspominam ulewny deszcz na chwilę przed starem i piękne słońce w momencie przekraczania linii startu. Nie jestem jeszcze na tyle dojrzałym maratończykiem, aby walczyć tutaj o wynik, dlatego, póki mogę, to bawię się trochę biegiem. Wspominam rozmowy z Polakami na trasie, które dodawały motywacji, radosne okrzyki kibiców, wspaniałą muzykę, mój taniec z jednym z Włochów oraz Plac Św. Piotra (dla mnie jako osoby wierzącej najważniejszy punkt tej trasy).
Czy było trudno? Nie mogę powiedzieć, że było łatwo, trasa wymagała momentami ogromnego skupienia, a to dlatego, że przez deszcz nawierzchnia była strasznie śliska i trzeba było uważać aby się nie przewrócić. Podbiegi i zbiegi nie pozwalały na jednostajne tempo, ale nie był to najtrudniejszy bieg w moim życiu.
Grzegorz: Trasa była super aczkolwiek kostka brukowa dawała się we znaki. Trasa nie należała do najtrudniejszych, ale nie była też najłatwiejsza. Dla mnie już początek nie był łatwy, bo szukając depozytu, spóźniłem się na start i wybiegałem z ostatniej strefy, gdzie przy tak ogromnej ilości biegaczy trudno było przecisnąć się do przodu przez wąskie gardło pierwszych kilometrów. Nie zburzyło to jednak radości towarzyszącej przez cały dystans. Piękne widoki niemal przez całą trasę wynagradzały wszelkie niedogodności.
Bogdan: Tak, trasa była piękna i prowadziła przez najciekawsze miejsca w Rzymie, ale przez pierwsze kilometry nie dało się biec w założonym tempie – było za dużo ludzi i za ciasne ulice.
Marcin: Trasa maratonu była bardzo ciekawa i piękna. Biegnąc, czułem, że staję się częścią historii Wiecznego Miasta. Biegło się bardzo dobrze. Widoki, atmosfera i kibice sprawili, że udało mi się przebiec maraton nawet z kontuzją kolana.
Danusia: Maraton nie należał na pewno do łatwych, bo Rzym to przecież miasto siedmiu wzgórz. A do tego kostka brukowa… Za to widoki zapierały mi dech w piersiach a bieg koło Bazyliki Św. Piotra był do głębi wzruszający, z pewnością nie tylko dla mnie.
Marcin: Mnie tez najbardziej zapadł w pamięć moment przebiegania przez Watykan. To było jedo wielkie wzruszenie i podziękowanie względem Boga.
Sama czekałam na Plac św. Piotra na 18. kilometrze trasy, niczym na wyznacznik mojego „mogę, dam radę”. Nie wiem dlaczego, byłam przekonana, że jeśli dobiegnę tam, to dalej też dam sobie radę. Chociaż na początku walczyłam o czas i byłam na dobrej drodze do życiówki, kontuzja w drugiej części maratonu skutecznie przeniosła moje myślenie z kategorii „szybciej” w „dać radę”. A pozostali?
Bogdan: Jestem zadowolony z wyniku, ale do pełni szczęścia (życiówka) zabrakło dwóch minut…
Marcin: Plany biegowe miałem jeszcze dwa tygodnie przed maratonem. Niestety 11 dni przed startem przeciążyłem lewe kolano i miałem już tylko jeden plan – dobiec do mety z uśmiechem na twarzy. Udało się.
Grzegorz: Co prawda nie była to moja życiówka, ale na mecie towarzyszyła mi euforia z osiągniętego wyniku. Ostatecznie 3:23:01 jest dla mnie ogromnym sukcesem, zwłaszcza, że startowałem z czwartej strefy.