Bieg 7 Dolin - 100km walki z ciałem, z bólem, z czasem...
Opublikowane w wt., 09/09/2014 - 12:43
Mam wrażenie, że przeżyłam piekło. Czuję się trochę jak cienias. Z drugiej strony jest duma i satysfakcja, że mimo wszystko dobiegłam do mety. Już od 10 kilometra zmagałam się z układem pokarmowym. Mniej więcej od 15 do 30 kilometra walczyłam z potworną kolką pod żebrami, później dołączył skurcz żołądka, który nie odpuścił aż do końca; 3 razy zatrzymywałam się w krzakach, 2 razy w toi-toiach na przepakach, kilkanaście razy zwątpiłam w siebie, raz się przewróciłam i stłukłam sobie bark, 2 razy zatrzymałam się przed stromą górą i pomyślałam, że tam zostanę, 4 razy poryczałam się po drodze – nie licząc łez na mecie... jedno wiem na pewno - ja tego biegu nie zapomnę...
Początek...
Kiedy o 1:30 zadzwonił budzik wyrzut adrenaliny momentalnie postawił mnie na nogi. Szybko zjadłam naleśnika z dżemem, wrzuciłam na siebie przygotowany wieczorem strój. O 2 byłam już w drodze na start. Na głównym deptaku w Krynicy dało się wyczuć atmosferę podekscytowania. Oddałam zapakowane worki na kolejne punkty przepakowe: I – Rytro, II – Piwniczna, III – Wierchomla. Grunt to nie pomylić kolejności. Na szczęście było dość ciepło, więc wystarczyły mi założone rękawki. Spotkałam kilku znajomych, życzyliśmy sobie powodzenia, Tomek zrobił mi jeszcze zdjęcie przed startem. Punktualnie 3:00 – start.
Pierwszy raz biegłam po ciemku w górach, tylko w świetle czołówki. Starałam się ostrożnie stawiać stopy żeby nie zaliczyć upadku. To mogłoby skończyć zawody już na samym początku, bo zbiegi były strome i kamieniste. Kilka kilometrów biegłam razem z Karolem, z którym poznaliśmy się w Istebnej. Założenie było takie, że całość spróbujemy biec razem… Niestety zostałam z tyłu po pierwszym przymusowym postoju w ciemnym lesie (swoją drogą osobliwe doświadczenie zbaczać z trasy w środku nocy i widzieć jak dziesiątki osób pomyka z czołówkami dalej…). Później po drodze poznałam Pawła, z którym też pobiegłam kawałek i to był jeden z przyjemniejszych kawałków, bo towarzystwo naprawdę pomaga. Później próbowałam towarzyszyć jeszcze kilku biegaczom, ale z czasem wszyscy mi "uciekli" i... wyprzedzali mnie wszyscy, a przynajmniej takie miałam wrażenie.