Bałkańska robota – Velebit Ultra Trail [ZDJĘCIA]
Opublikowane w pt., 01/07/2016 - 10:53
Austriackie, względnie widzewskie
Na przepaku łapię Stellę, mieszkającą w Holandii Bośniaczkę, którą poznałem przy rejestracji wieczorem przed startem. Jest wspólną znajomą moich dwojga górskich przyjaciół, którzy wzajemnie się nie znają – Azry z Bośni i Stefa z Belgii. Świat jest mały, a już ten sportowy szczególnie. Dziwię się, że ją dogoniłem, bo to w końcu świetna zawodniczka. Stella jednak wyrusza zaraz po moim przyjściu.
Biorę worek i siadam w cieniu. Przez kilka minut nie mam siły się ruszyć, dopiero potem piję wodę z pozostawionej butelki i zaczynam wciągać żele i batony. Na ten upał nie przewidywałem, że będę miał ochotę na kabanosy czy podobne przekąski, więc nie wrzucałem ich do przepaka. Teraz jednak trochę żałuję, bo powoli zaczynam mieć dość słodkiego.
W pewnym momencie przy poruszeniu łapie mnie skurcz w łydkę, a ułamek sekundy później w brzuch. Dokładnie w to miejsce kontuzjowane na majowym Runmageddonie. Prawie odpływam z bólu, ale kładę się na ziemi i po dłuższej chwili udaje mi się wszystko rozciągnąć. Rozpuszczam w kubku szumaka z magnezem, a później jeszcze jakiś magnezowy proszek z saszetki, który kiedyś gdzieś dostałem w pakiecie. Najwyraźniej pomagają, bo już do końca skurcze będą mnie omijać.
Wolontariusz opowiada, że do Vaganskog vrha na 18 km przed metą będzie ciekawie, a potem to już „pičkin dim”. To niezbyt salonowe wyrażenie znaczy tyle, co nasza bułka z masłem. No tak by wynikało z profilu, z 1757 m do morza, a ja podobno lubię zbiegać...
Od jakiegoś czasu straszy nas burza. Grzmi całkiem blisko i zbierają się chmury. Ja też się zbieram. Totalnie spalony słońcem, spędziłem tu prawie 40 minut i wypiłem całego półtoralitrowego peta wody. Biorę zapas żeli i batonów i zmęczonym krokiem ruszam leśną drogą pod górę.
Aż do wodopoju przy schronie Dušice jest łagodnie, ale czuję się bardzo spowolniony. Takie ogólne trzepnięcie organizmu przez słońce. Do tabliczek ostrzegających o minach zdążyłem się już przyzwyczaić. Trasa jest dobrze oznakowana biało-czerwonymi taśmami i czasem pomarańczowymi chorągiewkami. Do tego długie odcinki prowadzą znakowanymi szlakami.
Ich oznaczenia są dość dowolne. Najczęściej mają postać czerwonych kresek albo czerwonych kółek z białym środkiem. Czasem kreski są dwukolorowe jak nasza flaga, lub też czerwono-biało-czerwone na podobieństwo barw austriackich, względnie widzewskich.
Święta góra Velebitu
Niedługo za punktem wita nas ostra sztajcha na drugi najwyższy szczyt Velebitu, Sveto brdo (1751 m). Jakieś 450 m w górę na półtora kilometra. Już na początku wyprzedza mnie wcześniej spotkany Boštjan ze Słowenii, znajomy Stelli. Obiecujemy sobie wspólne piwo na mecie, jak się znów uda spotkać. Ciągle się czuję wolny jak żółw – pewnie opóźnione działanie słońca. Na górze jestem w godzinę po wyjściu z bufetu. Przed wierzchołkiem spotykam jeszcze jakichś schodzących turystów.
Chwila odpoczynku, baton i woda do gardła. Zbieg jest początkowo równie stromy i techniczny, jak podejście. Błaszczykowski 1:0! – przychodzi sms od rzeźnickiego partnera Krzyśka. Od razu +10 do psychy, choć od początku wiedziałem, że ćwierćfinału ze Szwajcarią nie obejrzę. Przynajmniej Chorwaci mają szanse zdążyć na swój z Portugalią...
Później dłuższy kawałek pofałdowanym terenem, jednak biec jest trudno przez kamieniste podłoże. Ten fragment od Dušic jest jakby żywcem wzięty z Biegu Granią Tatr. Na lotnym punkcie wolontariusze kierują na następne wzniesienie i za nim stromo w dół.
Znów pojawiają się ostrzeżenia o minach, a ścieżka jest wycięta w kosówce. Zresztą zarówno „ścieżka”, jak i „wycięta”, to przesadzone określenia. Zaraz za grzbietem szlak się urywa. Wyblakła czerwona farba na kamieniu i dalej ślad ścieżki zanika. Tracę kilka minut na skakanie po kamieniach i kosówce w promieniu kilkudziesięciu metrów, by znaleźć ciąg dalszy.
Pozostaje mi się cofnąć sporo przed tamten znak. W końcu dostrzegam taśmę, dyndającą gdzieś niżej w kosówce. Ścieżka jest prawie niewidoczna, ale pojawiają się też nowe oznakowania farbą. Szlak jest najwyraźniej niedawno odnowiony, bo przez długie lata po wojnie nie był używany. Z tego co słyszałem, saperzy sprawdzili kilkumetrowy korytarz po obu stronach w terenie podejrzanym o obecność min.