Bałkańska robota – Velebit Ultra Trail [ZDJĘCIA]
Opublikowane w pt., 01/07/2016 - 10:53
Szlak Samotnego Wilka
„Zbieganie” po bardzo stromym stoku polega na gramoleniu się przez gałęzie kosówki albo zsuwaniu się po skałach. Czy to Runmageddon albo Spartan? W dół można rozwinąć zawrotną prędkość około 2 km/h. W ten sposób spadam za jednym zamachem 400 pionowych metrów. Po drodze przychodzi wiadomość o wyrównaniu Szwajcarów. Od początku podejścia na Sveto brdo nie widzę żywego ducha, z wyjątkiem wspomnianych wolontariuszy. No ale tak ma być, w końcu tegoroczna edycja nazywa się Lonely Wolf Trail. Nasi wygrali w karnych. +100 do psychy, ale i bez tego zawsze dobrze się czułem sam w górach...
Na dole kilkaset metrów po łące, z wykoszoną przecinką. Po obu stronach „opasnost – mine”. Dobiegam do leśnej drogi, na której stoi terenowy samochód z bufetem. Bunovac, 57 km. Rzucam się na owoce, popijam wodą i colą. Chwilę po mnie dociera Włoch Claudio. Wolontariusze mówią, że jeszcze trochę napieraczy jest za nami na trasie. Ruszam nie czekając na niego, i tak pewnie mnie zaraz przegoni.
Chłopak z obsługi pocieszył mnie, że do najwyższego punktu trasy mam 350 pionowych metrów, a nie 550 jak myślałem, bo widać musiał mi się rozkalibrować wysokościomierz. Nie bardzo mu uwierzyłem, a nie chciało mi się już rozkładać mapy. Tak czy siak miałem plan, by Vaganski vrh (1757 m) osiągnąć do dziewiątej wieczorem. A stamtąd już podobno bułeczka z masłem...
Jako ostatnie duże podejście organizatorzy dopieprzyli nam taką Lackową, tylko trochę większą. Kto zna Beskid Niski to wie, o czym mówię. Claudio wyprzedza mnie zaraz na początku sztajchy. Stromo przez las, potem po kamieniach i znowu kosówka. Jestem zmęczony, ale jakoś się napiera. Na górze pozdrawiam dwójkę wolontariuszy na lotnym punkcie, jeszcze kilometr po wapiennym „niby równym”, trochę pod górę i równo o dziewiątej włażę na Vaganski vrh. A jednak wysokościomierz się nie pomylił. Limit jest do czwartej rano. To jak, o północy na dole?
Chmury się w międzyczasie rozeszły. Słońce jeszcze przed chwilą przeświecało, a teraz schowało się już za horyzontem, pozostawiając różową zorzę. Na południowym zachodzie widać morze. Kao da je morska vila sve moje snove ostvarila, na obalama vrelim neprospavane noći... – mam ochotę zaśpiewać. Morska vila właśnie spełnia moje marzenia. Noc też się szykuje nieprzespana, tylko że w górach, a dopiero potem na brzegu morza... Mam jeszcze może pół godziny dziennego światła do wykorzystania. Wcale nie jest od razu w dół, znowu welebickie równo, nie da się rozpędzić. W końcu sięgam do plecaka po czołówkę...
Cienka linia
Trochę stromego zbiegu. Pod nim miał być wodopój, ale widzę tylko karton z numerem punktu. Dalej jakiś pusty schron. Tracę chwilę na znalezienie następnej taśmy po jego drugiej stronie. Pomaga mapa i rozpoznanie ogólnego kierunku dalszej trasy. Trochę łagodniejszego terenu i znów muszę spaść ze 300 pionowych metrów wapiennym progiem.
Po skałach, po ćmoku. Uważać na każdy krok, głupio by było się załatwić. Czasem trzeba się przytrzymać ręką. Na koniec spory kawałek pod górę i znowu ostro w dół. Pičkin dim? Chyba siwy dym...
Stromo w dół przez las, ale wreszcie teren pozwala puścić nogi. Spadam na prawie płaską szutrówkę i truchtam nią w dół. W świetle czołówki odbijają się oczy jakichś zwierząt. Z bliska widzę, że to leżące krowy. Gdzieniegdzie wiszą taśmy. Daleko przede mną majaczy jakaś czołówka. Po kilkunastu minutach z powrotem doganiam Claudia.
Trudno mi się z nim dogadać, bo prawie nie zna angielskiego ani chorwackiego, ale nie bardzo ma ochotę biec w dół. Wyprzedzam go, życząc mu powodzenia. W końcu nie wygląda źle i obaj powinniśmy się spokojnie zmieścić w czasie mimo zmęczenia. Żeli ani batonów już nie łykam, bo od dawna na samą myśl o słodkim dostaję cofki.
Truchtam tak sobie tym szutrem i coś mi nie halo. Dawno nie było taśmy. No niby wcześniej też były rzadko. Ale po dobiegnięciu do serpentyny wyciągam mapę. Dobrze że dokupiłem prawdziwą topograficzną, bo ta od orgów może być najwyżej jako pomocnicza. Światełko za mną też się zbliża. Claudio, bracie, zobacz no tu... trasa odbiła w prawo prawie dwa kilosy temu!
Pod górę Włoch jest wciąż szybszy. Pierwszy znajduje odejście w dół. W dzień pewnie byłoby świetnie widoczne. Taśmy i oznaczenia szlaku schodzą stromo wśród wapiennych głazów. Szukamy ich w świetle czołówek, bo ścieżka nie odróżnia się od otoczenia. Znowu trzeba uważać na każdy krok. Zabawa się skończyła, trzeba przezwyciężyć zmęczenie, zacisnąć zęby i stawiać jedną stopę przed drugą. W tym tempie zdążenie przed limitem przestaje być takie pewne. Isplati se tu, idemo do kraja, tanka linija je od pakla do raja... Słyszana w radiu piosenka wspierająca chorwackich piłkarzy robi się aktualna i dla nas. Idziemy do końca, napierać trzeba, cienka linia jest od piekła do nieba!
Wypadamy na następny kawałek szutrówki, tylko po to by zaraz znów wejść na techniczny odcinek. Tym razem pod górę, żeby było śmieszniej. Kiedy to się skończy? Znowu wyciągam mapę. Zaraz będzie asfalt już do samej mety.
No i jest. Ostatni bufet też jest, z samotnym starszym wolontariuszem na posterunku. Częstuje nas owocami. Jeszcze to co widzicie w górę, a potem już tylko sześć kilosów w dół – mówi nam. No to jesteśmy w domu. Piję trochę coli, ale nawet ona prawie chce wrócić. Drogą za nami zbliżają się dwa następne światełka.
Chcesz, to leć szybciej – słyszę od mojego towarzysza, a przynajmniej tak rozumiem to, co mówi. Nie stary, razem wleźliśmy w d..., razem z niej wyszliśmy, to razem skończymy! Veliko pivo – to jedyne, co Claudio umie po chorwacku. Czy on czyta moje myśli?
Spokojnie truchtamy w dół asfaltowo-betonowej krętej drogi, odliczając namalowane sprejem kilometrowe znaczniki. W dole jaśnieją światła Starigradu i wyspy Pag. Po wbiegnięciu do miasteczka wyciągam z plecaka polską flagę i zakładam na jeden z kijków. Na bulwarze witają nas organizatorzy z przyjaciółmi i ostatni imprezowicze. Jest wpół do trzeciej. Dwadzieścia i pół godziny napierania zakończone. Mamy ex aequo 36. miejsce.
Chorwaci są trochę smutni po przegranej z Portugalią, ale cieszą się na nasz widok. Na wodę i colę nie możemy już patrzeć – idziemy do ostatniej, zamykającej się właśnie knajpki i kupujemy po trzy małe piwa. Na szczęście organizatorzy oprócz batonów mają słone precelki na przełamanie smaku. Następnego dnia, po wykąpaniu się w morzu, podczas oglądania meczów pochłonę dwie ogromne pizze...
Całe zmęczenie gdzieś odchodzi. Robimy sobie zdjęcia, popijamy piwko, niedługo po nas dobiegają następni dwaj zawodnicy, a sporo później kolejna dwójka, już tylko 20 minut przed limitem. Potem się dowiem, że jeszcze trójka dotarła sporo po czasie.
Nie było łatwo, ale tak miało być. Jeszcze jedno marzenie spełnione. Bałkańska robota wykonana!
W tekście wykorzystałem słowa piosenek: „Program tvog kompjutera” – Denis & Denis, „Morska vila” – Daleka obala, „Od pakla do raja” – Rawbau.
Lista zwycięzców i podsumowanie zawodów znajdują się TUTAJ.
Pełne wyniki: TUTAJ
Kamil Weinberg
Fot. Kamil Weinberg, Goran Vukelić i Claudio Sardella