Boston – maraton pełen tradycji, perfekcji i uporu. Święto biegania
Opublikowane w wt., 14/04/2015 - 10:01
Trasa niezgodna ze standardami IAAF
A wszystko zaczęło się jeszcze w XIX wieku. Rok po pierwszych nowożytnych Igrzyskach Olimpijskich w Atenach, 19 kwietnia 1897 r. spotkało się w Bostonie piętnastu szaleńców, by wystartować w biegu na dystansie 24,5 mil (39,4 km). Zawodnikom zależało, by w ten sposób uczcić Dzień Patriotów, wielkie święto państwowe, które upamiętniało bitwy o Lexington i Concorde z 1775 roku. To od nich zaczęła się słynna Amerykańska Wojna o Niepodległość. Pierwszą edycję maratonu wygrał John J. Mc Dermont z Nowego Yorku z czasem 3:10:26.
Na ten wynik trzeba jednak patrzeć z przymrużeniem oka. Po pierwsze triumfator miał do pokonania ponad 2,5 km krótszy dystans niż współcześni maratończycy, po drugie trasa zawodów – ze względu na swoje ukształtowanie – od początku budziła kontrowersje. Do dziś rekord ustanawiane w Bostonie nie są uznawane przez IAAF i AIMS.
Organizatorzy jednak się tym nie przejmują. Dla nich liczy się przede wszystkim tradycja i bardzo ostrożnie podchodzą do zmian. Te, dotyczące długości trasy udało się wprowadzić dopiero w 1924 r. Od tego momentu zawodnicy w Bostonie wreszcie zaczęli biegać na olimpijskim dystansem maratonu, czyli 42,195 km.
Nadal jednak jest problem z profilem trasy. Po pierwsze - jest tu za duża różnica wysokości między startem (147m n.p.m.), a metą (9m n.p.m.). Oznacza to więc spadek 139 metrów, podczas gdy przepisy dopuszczają maksymalnie 42 metry. Po drugie – co również jest sprzeczne z regułami IAAF – odległość między startem i metą mierzona w linii prostej przekracza połowę dystansu biegu. Trasa najstarszego maratonu świata prowadzi bowiem od punktu do punktu.
Kobiety nie miały łatwo
Konserwatyzm organizatorów był widoczny również w podejściu do rywalizacji kobiet. Oficjalnie dopuszczono je na start dopiero w 1972 roku. Wtedy triumfowała amerykanka Nina Kuscsik z czasem 3:10:26.
Kuscsik nie była jednak pierwszą zawodniczką na trasie bostońskiego maratonu. Już w 1966 r. Roberta Gibb bez rejestracji i numeru startowego postanowiła ukończyć zawody. Rok później Katherine Switzer postanowiła wziąć udział w biegu w już bardziej sformalizowany sposób. Użyła fortelu, podczas rejestracji podpisała się jako K.V. Switzer co uniemożliwiło identyfikację płci.
Problemy zaczęły się w trakcie zawodów, gdy Jock Semple, jeden z organizatorów biegu odkrył podstęp zawodniczki. Natychmiast podbiegł do niej i zaczął ją szarpać, próbując zerwać z jej koszulki numer startowy. Zepchnięciu Switzer z trasy biegu zapobiegli jej trener, narzeczony oraz inni biegacze (na zdjęciu).
Od tego czasu po tym względem wszystko się jednak zmieniło. Dziś blisko połowa startujących w Bostonie to kobiety. Jedną z nich, w 1991 r. była Wanda Panfil Gonzales, nasza wielka mistrzyni. Wygrała tu we wspaniałym stylu osiągając świetny wynik 2:24:18.
Ze startem kobiet związany jest też jeden z największych skandali w dziejach Maratonu Bostońskiego. W 1980 r. pierwsza linię mety przekroczyła nikomu nieznana Amerykanka kubańskiego pochodzenia Rose Ruiz, osiągając fantastyczny czas 2:31:56. Był to rekord trasy, a przy okazji trzeci wynik w historii kobiecego maratonu.
Od razu pojawiły się wątpliwości. Jednych zastanawiało to, że zawodniczka nie pamiętała prawie niczego z tego jak przebiegała rywalizacja na trasie. Inni dziwili się, że nie było po niej widać praktycznie żadnego zmęczenia. Czyżby Ruiz się w ogóle nie pociła? Zdumiewający był też progres jaki zanotowała Amerykanka. Pół roku wcześniej w Nowym Jorku przebiegła maraton o 25 minut wolniej.
Ostatecznie Ruiz okazała się oszustką. Pogrążyły ją zeznania dwóch studentów Harvardu, którzy zobaczyli jak wyskakuje z tłumu kibiców kilkaset metrów przed metą. Decyzja organizatorów mogła być tylko jedna. Dyskwalifikacja. Ta sytuacja zmusiła organizatorów do wprowadzeni szeregu zmian. Teraz zawody są stale monitorowane i filmowane, choć nadal zdarzają się wpadki.