Góry Stołowe vs. Ambasador. „Dziękuję Pasterko”

 

Góry Stołowe vs. Ambasador. „Dziękuję Pasterko”


Opublikowane w pon., 01/02/2016 - 09:44

Dobiegam do pierwszego punktu odżywczego. Jest 6. kilometr trasy półmaratonu. Ten 6. kilometr, ta tragiczna historia minionego lipca. To tu, na trasie Supermaratonu Gór Stołowych schodziłem już na inny świat. To tu przeżywałem swój biegowy horror. To tu bałem się o swoje ciało i zdrowie. To tu właśnie, po raz pierwszy w życiu, po ponad 8 latach biegania, musiałem zejść z trasy...

Supermaraton Gór Stołowych: Spowiedź pokonanego…

Ale dosyć złych wspomnień. Wypiłem kubek herbaty i coli, złapałem garść żelków i ruszyłem do ataku. Chodź przez chwile w oczach widziałem jeszcze obraz umierającego i błagającego o pomoc, leżącego na parkingu pod Sczelinicem. Starałem się go rozbić, więc krzyknąłem dwa razy i zaśpiewałem przez chwile „gdzie strumyk płynie z wolna”...

Tempo biegu rosło. Wybiegam na otwarte polany. Wiadomo, że jest tu dość wietrznie, ale szybko pokonuje ten fragment i docieram do kolejnego zbiegu. Wiatr nadal jest odczuwalny, do tego stopnia, że z oczu wypływają łzy. To wszystko, co teraz widzę jest bardzo rozmazane. Nie jestem w stanie nad tym zapanować i staje się rzecz nieunikniona - szybkie tempo, mocny zbieg i lód na wystających skałach…

Krach!

Poślizgnąłem się. Wpadłem lewą kostką do jakiejś dziury. Nie wiem jak bardzo noga się wykręciła. Zdążyłem tylko zablokować się prawą nogą, ratując się przed upadkiem. Syknąłem głośno, bo ból był okrutny. Rzuciłem w świat kilka przekleństw.

Kostka bolała, ale nie zatrzymałem się. Zwolniłem, bardzo zwolniłem… Mam nadzieję, że to nic poważnego. Na szczęście nie było.

Wyprzedza mnie sporo osób. Nie mam na to wpływu. Owszem, ból zaczynał ustępować, ale nie miałem zamiaru teraz zaryzykować. Utrzymałem wolne tempo zbiegu. Na prostej jakoś rozbiegałem nogę. Wracam do życia.

Teraz podbieg na błędne skały. Uwaga, uwaga - śnieg! Jest śnieg, ale jest i lód, który nie daje wytchnienia. Podbiegałem na zmianę z marszem, cały czas trzymając się drzew przy szlaku. Dawało to spore bezpieczeństwo, bo nogi tańczyły na lodzie nieubłaganie. Kostka co jakiś czas się przypominała, ale starałem się o niej nie myśleć.

Po wdrapaniu się na błędne skały zdobywam 14. kilometr i drugi punkt żywieniowy. Tutaj również wypijam tylko kubek herbaty i coli, łapię za żelki i biegnę dalej. Lód, lód i lód, a pod lodem strumyki. Po kostki, bo i o tym się przekonałem na własnej skórze ujeżdżając na skarpie. Kruchy lód i kąpiel w lodowatej wodzie okazała się... całkiem przyjemna. Przynajmniej dla mojej obolałej kostki.

Przyśpieszyłem. Błędne skały technicznie niszczyły nogi, ale nie ma tras niezdobytych. Zatem zbieg. Kolejna techniczna oblodzona zmora. Upadałem tutaj kilkakrotnie, ale zawsze pod asekuracja rąk.

Tamten fragment poszedł w miarę szybko. Kawałek po asfalcie i jeszcze jakieś niecałe 700 schodów na Szczeliniec. Marek jak to Marek - na schodach czuje się doskonale, podskakuje więc jak kozica zdzierając gardło coraz to głośniej. Ostatnie 200 metrów do mety. Wskakuje na metę ciesząc się jak małe dziecko z nowej zabawki – piękny medal!

Zrobiłem to, co sobie obiecałem przed startem. Rozpiąłem kurtkę prezentując swoją wyprężona klatę, a na niej wizytówkę klubu MAFIA TEAM Lubliniec w postaci... krawatu.

Po wizycie u sanitariuszy okazuje się, że naderwałem torebkę skokową. Podobno przejdzie samo, mam tylko smarować... Ufff....

Dziękuję Ci Pasterko za kolejną piękną biegową kartę do pamiętnika!

Marek Grund

  • Dystans: Ok. 21 km
  • Czas 2:19:34
  • Open: 29. miejsce
  • M20: 8. miejsce

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce