Ironman „na raty”, czyli tercet wielkopolsko-pomorski
Opublikowane w pon., 24/08/2015 - 09:39
Dobra impreza potrafi przyciągać jak magnes. Na niektóre z nich miejsca wyczerpują się w mgnieniu oka, a start trzeba planować z minimum rocznym wyprzedzeniem. Tak jest z czołowymi imprezami triathlonowymi w naszym kraju. Należę do grona szczęśliwców, którzy mieli przyjemność w minionym sezonie wystartować zarówno w poznańskim triathlonie będący obecnie częścią rodziny Challenge jak i w triathlonie gdyńskim, który dołączył do elitarnego grona imprez certyfikowanych Ironman’em – w tym przypadku dystans niezwykle popularnej „połówki” oznaczonej cyfrą 70.3. Obydwa starty poprzedzone były udziałem w kultowym i niezwykle malowniczym Triatlhonie Sieraków.
Rafał Ławski, Ambasador Festiwalu Biegów
Sieraków
Jako Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że walory przyrodnicze i piękna sceneria imprez jest bardzo dużym czynnikiem motywującym uczestników. Zwłaszcza na wymagających terenach o zróżnicowanej nawierzchni oraz licznych podbiegach czy podjazdach. Do Sierakowa przyjechałem z wielkim sentymentem, bowiem tutaj przed dwoma laty ustanowiłem swoją życiówkę na „połówce” Ironmana. I było to wówczas doskonałe przygotowanie pod pełny dystans Ironmana z którym zmierzyłem się w Zurichu.
Tym razem zdecydowałem się na dystans przyjemnej „ćwiartki”, która miała być barometrem mojej formy w bieżącym sezonie i określić moje możliwości przed startem głównym w Gdyni. Z jednej strony świadomy byłem, że skoro pierwszy raz stratuję na danym dystansie to życiówka jest murowana – wystarczy ukończyć w regulaminowym czasie. Z drugiej strony miałem komfort psychiczny, iż czeka mnie jeszcze próba generalna – w Poznaniu i to na dystansie olimpijskim.
W Sierakowie wszystko poszło zgodnie z planem od tłumnego startu i zachłyśnięcia się wodą w Jeziorze Jaroszewskim poprzez komfortowe tempo etapu kolarskiego przy zakładanej średniej nieco powyżej „trzydziestki” aż po etap biegowy w formule biegu z narastającą prędkością co pozwoliło mi na całość zgodną z zasadą negative split. Wynik na poziomie 2:44 to zasłużony efekt pracy pięciu treningów tygodniowo z zaledwie jedną jednostką rowerową i sporadycznymi ćwiczeniami na „zakładkę”. Cóż – co sezon to inne możliwości czasowe- będące pochodną pozostałych obowiązków. Samo życie !
Poznań
Kolejnym etapem bieżącego sezonu był Poznań – i to w nowej odsłonie bo pod szyldem Challenge. Już sama oprawa imprezy, strefa zmian, oraz liczne, nie tylko sportowe, wydarzenia towarzyszące robiły naprawdę spore wrażenie. Okolice nadmaltańskie na trzy dni zmieniły się w triathlonową wioskę i dodały jeszcze bardziej sportowego blasku Poznaniowi. Choć w tym miejscu niejeden Wielkopolanin zadałby pytanie – czy to jeszcze możliwe? Bo przecież tereny poznańskiej Malty okalane są niemalże w każdym tygodniu przez liczne imprezy.
To tutaj mają swe korzenie takie wydarzenia jak Maraton i Półmaraton Poznański, Maniacka Dziesiątka, Bieg Sylwestrowy czy najmłodsze dziecko jakim jest właśnie triathlon. I pomimo zaledwie swojej trzeciej odsłony tak szybko nabrała dojrzałości. Mnie jednak bardziej ciekawiła różnica miedzy „ćwiartką” a „olimpijką”.
Ta druga brzmi bardziej poważnie i dostojnie, jest dyscypliną na Igrzyskach Olimpijskich. No i wymaga sporych umiejętności pływackich na wodach otwartych, bowiem 1500 metrów dla amatora to już jest całkiem wymagający dystans nawet na basenie. Tej różnicy właśnie doświadczyłem w Poznaniu. Choć etap pływacki okazał się łaskawy i minął bardzo szybko w moim odczuciu.
Jezioro Maltańskie jest stosunkowo łatwym akwenem w kontekście nawigowania, znajdowania punktów odniesienia, czy relatywnie niewielkim falom, które mogą pojawić się nawet przy trudniejszych warunkach atmosferycznych.
Trasy rowerowej nie trzeba specjalnie opisywać – już na mapie widać, że to rowerowa autostrada, mało kręta, praktycznie niewiele „agrafek”. Usytuowana jest kierunkowo zachód - wschód-zachód, i przy częstych wiatrach w analogicznym układzie z reguły jedzie się z wiatrem lub pod wiatr raczej z niewielką ilością bocznych podmuchów. Stąd też róznice osiągane na tej trasie w kolejnych sezonach mogą się bardzo od siebie różnić.
Ostatni etap czyli bieg dokoła Jeziora Maltańskiego jest bardzo przyjemny i dość szybki. Największym wrogiem może być jedynie temperatura. Ktoś kto zna tę trasę z takich i imprez biegowych jak choćby Maniacka Dziesiątka, która odbywa się w marcu, może zauważyć jak poza oczywistym zmęczeniem poprzednimi etapami triathlonu, także i bardzo wysoka temperatura wpływa na tempo biegu.
Dwa ostatnie etapy triathlonu poznańskiego dały mi się szczególnie we znaki, i zdecydowanie pohamowały moją chęć szybkiego dotarcia do mety. Ostatecznie dystans olimpijski zaliczony na 2h51'. Wynik jednak całkowicie przyćmiony przez bardzo spektakularną strefę mety. I to nie tylko w kontekście czerwonego dywanu prowadzącego do linii mety, ale i wszystkim atrakcjom, które towarzyszyły triathlonistom po ukończeniu wyścigu – to przede wszystkim miła obsługa wolontariatu, atrakcyjna strefa masaży i regeneracji no i oczywiście wypasiony catering. Wszak triathlon nazywany jest przez niektórych mistrzostwami w jedzeniu i piciu.
Po zawodach poznańskich zawsze mnie zastanawia czy aby na pewno bilans kaloryczny jest ujemny. Ja w każdym bądź razie nie odczuwałem deficytu, a nawet gryzły mnie myśli czy waga nie podskoczy nieco w górę. Bo przecież po wyczerpujących sesjach treningowych bez żelków czy specjalistycznych odżywek, wysiłek takich zawodów niejeden uczestnik chciałby uwieńczyć smacznym kęsem hamburgera wraz z lodowym deserem na dokładkę. Niektórzy podobno pytali o jajecznicę, co jednak po pokonaniu sporej odległości na siodełku rowerowym w wysokich temperaturach mogło brzmieć co najmniej dwuznacznie i mało apetycznie.