Półmaraton Gliwicki: Rzeźnicy na ulicy? Tylko nieliczni
Opublikowane w ndz., 18/10/2015 - 18:03
Grupa OTK Rzeźnik słynie z organizacji kultowego już Rzeźnika, Ultramaratonu Bieszczadzkiego, Zimowego Maratonu Bieszczadzkiego, Rzeźniczka i… Półmaratonu Gliwickiego. Skąd w tym górskim zestawieniu uliczna masówka? Czy Rzeźnicy biegają tez po asfalcie? Jak ich doświadczenie wpływa na organizację imprezy w mieście? Postanowiliśmy to sprawdzić…
Szybko okazało się, że wśród finiszujących półmaratończyków próżno szukać górskich biegaczy i Rzeźników. Znalazło się ich zaledwie kilku. Paweł Noworolnik startował do tej pory w górskich biegach, w tym w Rzeźniczku. – Wybrałem ten bieg, bo jest w moim mieście. No i chciałem się sprawdzić. Zwykle biegam górskie biegi, ale trzeba było też spróbować asfaltu. Bardzo dobrze oceniam organizację.
Jego kolega, Tomasz Koziołek, dzisiaj także debiutował w biegu po asfalcie: – Zaraziliśmy się górskim bieganiem, to nasz pierwszy „płaski” bieg. Powiem szczerze, że górskie biegi są przyjemniejsze. Tutaj za to plusem są kibice, wspaniały doping na trasie. Organizacja w porządku. Byliśmy na kilku biegach górskich i tutaj, możemy powiedzieć, że OTK Rzeźnik wszędzie fajnie sobie radzi.
Na mecie spotkaliśmy też Romana Huziora, muzyka z Filharmonii Śląskiej. Dzisiaj ukończył półmaraton, ale tydzień temu, podczas Ultramaratonu Bieszczadzkiego grał zupełnie inną rolę. I słowo grał idealnie tutaj pasuje: – Organizator poprosił mnie, żebym uświetnił trzydziesty kilometr, grając na kontrabasie w lesie. Spotkałem się z bardzo pozytywnym odzewem...
Nie było pomysłu, żeby grać w Gliwicach? – dopytujemy
– To by się nie sprawdziło. Kontrabas jakoś bardziej pasuje do lasów bieszczadzkich. Społeczności ludzi biegających po górach i po asfalcie są jednak inne, inna jest atmosfera. Nie wiem, co powoduje ludźmi, że wybierają biegi górskie albo płaskie. Za pierwszymi przemawiają widoki na trasie, za drugimi doping kibiców.
A czym różni się organizacja biegu po asfalcie i w górach? Spytaliśmy szefa całego zamieszania, Mirka Bienieckiego.
– To proste. W Bieszczadach nie trzeba stawiać 300 znaków drogowych, ściągać 400 wolontariuszy do obstawienia trasy i załatwiać tony pozwoleń – stwierdził. – Największą różnicą jest trasa. Kilka miesięcy zajęło jej przygotowanie, zabezpieczenie służb, które ją obsługują i przygotowanie wszystkiego tak, żeby spełniało wymogi policji i zarządu dróg miejskich. Inna różnica jest taka, że jak nam tutaj zabrakło wody, to skoczyliśmy do sklepu dokupić. A w Bieszczadach… wiadomo! – śmiał się szef Rześnika.
Pytani przez nas dzisiaj biegacze, oceniają organizację półmaratonu bardzo pozytywnie i nie zgłaszają zastrzeżeń. Także ci, którzy startowali w górskich biegach rzeźnickich. Nie widzą różnicy w poziomie organizacji.
– Zdecydowanie lepiej czujemy się organizując biegi górskie – przyznaje jednak Bieniecki. – Ekipę mamy świetną, tą samą i tu w Gliwicach, i w Bieszczadach. Półmaraton robimy drugi raz, Bieg Rzeźnika trzynasty… Znamy tam każdy kamień na trasie, tutaj wszystko się zmienia, trzeba elastycznie reagować. Na inne rzeczy trzeba zwracać uwagę. Poza tym biegają inni ludzie, poza niewielką, zazębiającą się częścią. Większość tłumu to niedzielni biegacze, którzy tutaj zdobywają pierwsze szlify i biegną pierwsze dyszki albo półmaraton. Oprócz profesjonalistów w czołówce, to początkujący biegacze, z zupełnie innym podejściem do biegania niż u ultrasów. Tutaj do mnie dzwonią zapytać, co jest w pakiecie, bo nie wiadomo czy warto startować… Z czymś takim nie spotykamy się w biegach górskich – podsumował Mirek Bieniecki.
Wszystko zdaje się potwierdzać, że gliwicka połówka, choć organizowana przez górali i ultrasów, pozostanie imprezą dedykowaną biegaczom preferującym asfalt. Oraz tym długodystansowcom, którzy z Gliwic pochodzą i mają do tego miasta i samego organizatora sentyment... Trudno się im dziwić, bo – jak przeczytacie w naszej relacji – impreza wypadła nad wyraz dobrze.
KM