Rafał Ławski: "Maraton Poznań. Ulubiona impreza biegowa czy sposób na życie?"
Opublikowane w pon., 21/10/2013 - 10:15
W niedzielę 13 października rozegrano już po raz czternasty Maraton Poznański. Impreza po raz wtóry odbywała się na trasie składającej się z jednej pętli. To właściwa decyzja Organizatora, biorąc pod uwagę, iż maraton po raz drugi z rzędu gościł prawie 6000 uczestników – pisze w swoim osobistym podsumowaniu wielkopolskich zawodów Rafał Ławski, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój. Maratończyk z krwi i kości.
Także i cała organizacja imprezy skupiła się na centrum miasta – biuro zawodów, expo, start i meta w obszarze Międzynarodowych Targów Poznańskich. Założenia chyba spełnione z nawiązką – zdecydowanie bardziej europejski charakter, większa przepustowość i potencjał dalszego rozwoju.
Impreza wyjątkowa
Dla mnie Maraton Poznań to impreza biegowa o szczególnym znaczeniu. Po pierwsze bo mam ją u siebie na miejscu, a po drugie to tu po raz pierwszy zostałem maratończykiem. A chrzest maratoński przeszedłem w roku 2007, w ósmej odsłonie tejże imprezy. Pamiętam wówczas euforię na mecie usytuowanej nad Jeziorem Maltańskim. Wszystko było wyjątkowe, a najbardziej to, że miałem okazję pokonać kilka kilometrów w towarzystwie ówczesnego zastępcy Prezydenta Miasta Poznania – Macieja Frankiewicza.
Wrażenia z pierwszego maratonu chyba dla każdego z nas na pewien sposób są niepowtarzalne. Bezsenna noc przedmaratońska, wielka aura niepewności towarzysząca na starcie, euforia pierwszych kilometrów, stopniowa utrata sił po półmetku, niewidzialna, lecz odczuwalna ściana, na którą natrafia maratończyk. Zaś moment przekroczenia mety to symbol zwycięstwa nad samym sobą, pokonanie własnych słabości, z którymi czasami na co dzień nie możemy sobie poradzić i szukamy wymówek. W rezultacie zaś jesteśmy bogatsi o bezcenne doświadczenia, bardziej świadomi pewnych wartości i otwarci na nowe wyzwania. To tak jakby osobowość została wzbogacona o dodatkowy wymiar. I nie chodzi wyłącznie o bycie lepszym sportowcem, lecz przede wszystkim człowiekiem.
Czy zatem w życiu maratończyka możemy wyróżnić okres przed i po maratoński?
Z perspektywy kilku lat treningów i sezonów startowych jestem pewny pozytywnej odpowiedzi na to pytanie, tak samo jak smaku włoskiej kuchni, jakości szwajcarskich zegarków czy mistycznego majestatu Bieszczad wczesnojesienną porą. Czy więc maraton dla mnie to „just fun” czy też „lifestyle” – powiedziałbym dziś w tym miejscu, iż maraton to już nie tylko fajna impreza biegowa, lecz coś więcej, co można określić mianem pewnej filozofii życia.
Po raz kolejny stanąłem na starcie Maratonu Poznańskiego – niby ta sama impreza, a jednak trochę obca. Wcześniejsze edycje pokonywałem bowiem na innych trasach – inny punkt startu i mety, bardziej kameralne klimaty, bliskie sercu okolice Jeziora Maltańskiego, dwie pętle. Tym razem poczułem jak bardzo zmieniła się ta impreza.
Czy to kierunek, w którym będą zmierzać polskie imprezy biegowe?
Te czołowe imprezy w Polsce z pewnością tak. Gonimy Europę, coraz bliżej nam do kluczowych imprez Europy Środkowo-Wschodniej. A w dalszej perspektywie może i staniemy w szranki z wielkimi europejskimi metropoliami? Poznań z pewnością zalicza się do grona liderów wśród tych aspirujących polskich miast, z resztą nie tylko z taką silną marką jaką jest Maraton Poznański, ale także w innych imprezach długodystansowych jak choćby triathlon. I ten wielki tłum biegaczy i kibiców dokoła mnie utwierdza mnie w przekonaniu, że tak właśnie jest.
Około pół godziny przed strzałem startera jeszcze zdążyłem wymienić kilka słów uprzejmości z Jurkiem Skarżyńskim i porozmawiać na temat długo wyczekiwanej książki jego autorstwa dla sympatyków maratonu i ultramaratonów, a w zasadzie jej kolejnej edycji. To właśnie na bazie przepisów i reguł w niej zawartych, udało mi się osiągnąć dojrzałość maratońską i na nowo odkryć piękniejsze oblicze królewskiego dystansu.
Teraz wielu moich znajomych, którzy złapali bakcyla na bieganie, w szczególności na długie dystanse, zamierza sięgnąć po mądrą lekturę, aby nie powielać wielu błędów i utwierdzać się w przekonaniu, że maraton jest zbyt wyczerpujący i całkowicie nieprzewidywalny. Dla mnie od nieco ponad roku to dystans, który rozumiem, i z którym się czuję oswojony. To bieg wyczerpujący, lecz nie heroiczna walka o przetrwanie. To dystans na którym można się nawet pościgać, ale z rozsądkiem. Trzeba dobrze gospodarować energią i umiejętnie rozłożyć siły. Powinno się ocenić profil trasy, aby wiedzieć kiedy zaatakować. Od samego początku kontrolować tętno i ocenić predyspozycje w danym dniu przy panujących warunkach atmosferycznych.
Uwzględniając wszystkie powyższe czynniki ja potraktowałem 14. Poznań Maraton jako walkę o „życiówkę” na ziemi polskiej. Już przed biegiem byłem bowiem świadomy, że mój rekord berliński sprzed roku jest absolutnie poza zasiągiem. Brak interwałów, długich wybiegań, a poza tym organizm trochę „zamulony” i wyczerpany po serii triathlonów oraz ultramaratonie górskim, które pokonywałem w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Ostatnia próba generalna na początku października– to test z drugiego zakresu na bieżni mechanicznej, który wypadł całkiem pomyślnie – tempo 4:40 min/km na odcinku ok. 12- 13 km przy nachyleniu 1,5% to dobry prognostyk na złamanie bariery 3:20. Tydzień wcześniej bieg na 10 km z tempem poniżej 4:00 min/km tylko utwierdził mnie w tym przekonaniu.
Biegnę po rekord
Godzina 9.00 – 14 Poznań Maraton rozpoczęty. Tłum biegaczy przemierza kolejne ulice i zdobywa miejską przestrzeń. Pierwsze 5 km maratonu jak zwykle asekuracyjnie w okolicach 5 sek/km wolniej niż zakładane tempo. Po 10 km trochę przyspieszam i nadal czuję zapas mocy. Na półmetku zegar wskazywał 1:39:30. Generalnie pierwsza połowa jest łatwiejsza, więc właściwa strategia oszczędnościowa jest jak najbardziej wskazana. Pomimo ciągłego wzrostu adrenaliny należy ostudzić emocje do 30 kilometra i dopiero wówczas można zacząć przyspieszać. Tak też się stało.
W okolicach Ronda Śródki rozpocząłem wyprzedzanie. Uczucie zmęczenia w zasadzie poszło w zapomnienie. Tempo ok. 4:40 było w tamtym momencie wystarczająco komfortowe i tak aż do podbiegu na 36-37 km. Wzniesienie przy ul. Serbskiej naprawdę zrobiło wrażenie na wielu zawodnikach. Ktoś z tłumu krzyczał, że tylko Scott Jurek nie zwalniał tutaj rok temu, kiedy to podczas 13. edycji Poznań Maratonu pokonywał tę trasę. Podbieg pokonałem w miarę płynnie, tempo nie spadło poniżej 5:45. A po osiągnięciu wzniesienia już można zacząć myśleć o finiszu.
Minęło kilkanaście minut i już wbiegłem na ostatnią prostą w kierunku mety. Dokoła tłum ludzi, wrzawa, motywujący kibice i energiczny głos spikera. Po przekroczeni linii mety zasłużony medal zawisł na mojej szyi. Czas netto 3godziny 18 minut – wynik nie jest najważniejszy, choć spełnienie założeń startowych i osiągnięcie celu cieszy. Teraz w strefie mety pozwalam sobie na chwile relaksu i wytchnienia. Ja, Rafał Ławski, członek grupy biegowej Opel Running Team, tu na mecie jestem po prostu takim zwyczajnym bohaterem, który wraz z tysiącami biegaczy pokonującymi magiczne 42,195 m tworzy niezwykła historię tego miejsca, i pozostawia swój ślad w historii biegowej Poznania.
Spoglądam na medal – jest wyjątkowy – jak każdy z poprzednich nawiązujący do wielkich ludzi czy wydarzeń związanych z regionem Wielkopolski. No i ten industrialny design. Hipolit Cegielski – człowiek utożsamiający wytrwałość w dążeniu do celu pomimo przeciwności losu, a także kreatywność, przedsiębiorczość i umiejętności radzenia sobie w trudnych czasach. Każdy biegacz, który ukończył 14 Poznań Maraton zasługuje na taki medal.
Jestem maratończykiem
Pozwoliłem sobie na chwilę zadumy i przemyśleń. 200 lat minęło od narodzin Wielkopolanina, ileż zmian nastąpiło od tego czasu. Choć zmieniła się gospodarka, jest coraz większy wybór i dostatek dóbr materialnych, to jednak pewne wartości są ponadczasowe - jak etos pracy i przeświadczenie, że ciężkim codziennym wysiłkiem można osiągnąć naprawdę wiele – można ukończyć wymarzoną szkołę czy uczelnię, a także rozwijać swoje pasje w świecie realnym i wirtualnym, można zostać ministrem, czy prezesem wielkiej korporacji, można też ukończyć maraton… I manifestować swoją osobę poprzez konkretne czyny, niekoniecznie bohaterskie, ale zawsze w duchu fair play, nie na skróty, lecz drogą wymagającą wyrzeczeń, poświęcenia, systematyczności i perspektywicznego spojrzenia na dane zagadnienie.
Długofalowa optyka widzenia problemów daje pewien komfort życia z tytułu zachowania pewnego dystansu do bieżących spraw, jest antidotum na codzienne porażki i upadki, pozwala skoncentrować się na kwestiach ważniejszych, bardziej kluczowych dla nas. Po przekroczeniu linii mety pomimo fizycznego osłabienia, tak naprawdę maratończyk staje się jeszcze silniejszy – ciało oswojone z bólem łatwiej się regeneruje i uodparnia, zaś zahartowany umysł jest bardziej kreatywny i sprzyja konstruktywnemu rozwiązywaniu codziennych problemów.
Każdego dnia budzimy się w innej rzeczywistości, To siła maratończyka daje mi łatwość poruszania się w kolejnych dniach mojego życia i dzielenia radością wraz z moimi najbliższymi.
Rafał Ławski, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój. Maratończyk.