Rozmowa z Mnichem: P jak Przygoda, P jak Pokora
Opublikowane w czw., 30/04/2015 - 12:12
Tegoroczna edycja Biegów w Szczawnicy zebrała ponad 1000 uczestników, w tym ponownie 250 śmiałków pragnących odkryć tajemnicę Niepokornego Mnicha. To jeden z czterech biegów imprezy, w którym przygoda miesza się z bólem, pokorą i wyzwaniem. Na starcie nie zabrakło również i Nas – dwóch debiutujących na dystansie 90+ nizinnych śmiałków: Szymona i Tomka.
Relacja Szymona Draba, Ambasadora Festiwalu Biegów
Prolog
Niedziela. Godziny wieczorne. Zerkam na oblepione błotem buty. Jeszcze wczoraj o tej godzinie zmagałem się z trasą Niepokornego Mnicha, dziś w ciepłym domu zmagam się z bólem próbując wstać i usiąść. We mnie plątają się ambiwalentne uczucia. Z jednej strony radość i euforia, z drugiej smutek i niesmak, że nie wszystko poszło zgodnie z planem. Planem? Czy w ogóle miałem jakiś realny plan poza tym, aby dotrzeć do mety?
….
I. Start
Budzik dzwoni kilka minut po 2:00. Pobudka. 3-4 godziny przerywanego snu nie dają poczucia wypoczynku, jednak niczego innego, po spaniu na sali pełnej biegaczy nie można się spodziewać. Ruszamy wspólnie z innymi ultrasami na start. Na plecach blisko dwukilogramowy ciężar: bukłak z wodą, izotonik oraz obowiązkowy sprzęt według wytycznych organizatora.
Noc. Ciemna noc, rozświetlana ulicznymi latarniami i czołówkami startujących zawodników. Jest nas 250-tka. Każdy, bez wyjątku ma jeden cel – ukończyć ultramaraton. Zadanie to nie łatwe – oprócz czekających przewyższeń, błoto i nieopuszczająca 20+ stopniowa temperatura. Na szczęście w nocy odczuwamy przyjemny chłód. Wybiła 3:00. Po minucie ciszy dedykowanej ś.p. Lucjanowi Chorążemu – ubiegłorocznemu zwycięzcy, ruszamy do biegu.
Noc. Drogę rozświetlają latarki czołówek. Zbitą grupą docieramy do pierwszego wzniesienia, jeszcze w Szczawnicy. Przecieramy szlak do najwyższego punktu na trasie (1169 m n.p.m) – Schroniska na Przehybie. Przyjemny chłód świtu i niepowtarzalny wschód słońca. Dla takich scenerii warto jechać kilkaset kilometrów i wstawać w środku nocy. Takie scenerie pozwalają odnaleźć sens drogi do naszego zmęczenia.
Pierwsze kilometry pokonuję wspólnie z Szakalem Tomkiem. Zmęczenia nie odczuwamy, choć braki w typowo górskim treningu wychodzą – na zbiegach, gdy inni pędzą w dół, my ostrożnie zbiegamy obawiając się o stan czworogłowego na późniejszym etapie.
Gdy docieramy na Przehybę stawka już wyraźnie jest rozciągnięta. Łykamy kilka kubków izotonika, przegryzamy pomarańczami i ruszamy dalej. Tym razem zamiast pod górę, zbiegamy mocno w dół do Rytra i kolejnego punktu odżywczego. Tutaj znajome nam trasy i ulice bowiem w 2011 roku wspólnie przekraczaliśmy metę podczas VIII Visegrad Marathon. Nie tracąc czasu ruszamy dalej – czeka nas 20 km do przepaku na Przełęczy Gromadzkiej.