Wings for Life World Run: „Zalewały Nas endorfiny”
Opublikowane w pon., 04/05/2015 - 11:39
Blisko czterdziestu biegaczy zapytałem przed biegiem Wings For Life dlaczego postanowili wystartować w tych niezwykłych zawodach. Większość twierdziła, że najważniejszym dla nich czynnikiem, który zadecydował o wpisaniu się na listę startową była odwrócona formuła biegu. Wszyscy zawodnicy pamiętali też o charytatywnym celu, jaki przyświeca imprezie. Niczym nie wyróżniałem się na tle tego zacnego grona, dokładnie i takie były moje oczekiwania. Natomiast moim personalnym celem było uciekanie przed metą przez 22 km.
Swój start w drugiej edycji Wings for Life World Run i samą imprezę podsumowuje Krzysztof Suwała
Wings for Life World Run: Bartosz Olszewski i Lemawork Ketema show! [DUŻO ZDJĘĆ]
Miasteczko dla biegacza
Biuro zawodów i organizacja od samego początku pracowała na dobre imię tej imprezy. Kierując się po odbiór pakietu w dniu biegu, dostrzegłem jeden z parkingów wypełniony w całości grupami ochroniarzy. Po drodze do biura mijałem co chwilę grupy wolontariuszy i pracowników sekretariatu udających się na wyznaczone im stanowiska. Wyglądało na to, że będzie miał kto się opiekować zawodnikami. A to chyba najważniejsze kryterium świadczące o jakości danej imprezy.
W biurze nie zdążyłem o nic zapytać, a już zostałem po informowany o procedurze wydania pakietu. Na numer z czipem czekałem może dwie minuty, ale tylko dlatego, że po przyjściu byłem akurat drugi do wybranego okienka. Większej kolejki nie widziałem nigdzie. Szatnie, depozyt, miejsce startu wszystko w pełnej gotowości.
Slalomem po swoje
Dziwiła mnie trochę strefa startowa, która została mi przyznana. Przydzielono mi boks startowy numer „3” z czterech dostępnych. Nie pamiętam jakie czasy podałem przy rejestracji na zawody, ale czułem pewne obawy widząc całą masę zawodników przed sobą.
Obawy okazały się słuszne po tym jak ruszyliśmy. Miałem pokonać 22 km, a rzeka ludzi zmuszała mnie do utrzymywania tempa „peletonu”, które było na początku bardzo słabe. Przez pierwsze 1,5 kilometra trasa była obwarowana barierkami, więc nie było szansy na to by wyprzedać poboczem, czy chodnikiem. Po dwóch kilometrach miałem już stratę co najmniej dwóch minut do założonego przeze mnie planu.
Zdawałem sobie też doskonale sprawę, że będzie trudno to później nadrobić. Z każdą chwilą robiło się coraz cieplej, a odczuwalna w słońcu temperatura przekraczała już 20 stopni. Wiedziałem, że przez to wszystko może być bardzo ciężko, ale stwierdziłem, że wynik poniżej półmaratonu będzie porażką. Nie byłem jedyny w takim myśleniu...
Trasa biegu prowadziła wpierw w pobliżu południowego brzegu jeziora Malta, by potem skierować zawodników do centrum miasta, tam zwrócić ich najpierw na północ, a następnie na północny-wschód, na drogę łączącą Poznań z Gnieznem. W Poznaniu jak zwykle można było liczyć na kibiców. Największe ich skupiska znajdowały się w okolicach miejsc, w których poznaniacy wypoczywają w weekendy. Kibice upodobali sobie szczególnie Rondo Śródka, gdzie trasa zmieniała kierunek, a które znajdowało się bardzo blisko miejsca startu zawodów.
Co kto lubi
Cóż, nie wszyscy Poznaniacy byli zadowoleni z imprezy. Zmiany w organizacji ruchu kołowego spowodowane biegiem były ogromne. Sam widziałem, jak rozjuszona oczekiwaniem w korku Pani - kierowca w okolicach ulicy Hlonda, słownie atakowała policjanta, który zamknął ruch na skrzyżowaniu, pozwalając biegaczom bezpiecznie je pokonać. Dobrze, że to były wyjątki.
Od trzeciego kilometra wreszcie mogłem zejść z czasem w okolice 5 min./km. Jednak tak naprawdę luźno i swobodnie wyprzedzać można było dopiero po szóstym kilometrze. Masa biegaczy swobodnie się rozciągnęła na trasie, a odległości między zawodnikami zaczęły rosnąć.
Punkty odżywcze były dobrze zaopatrzone. Do dyspozycji mieliśmy trzy rodzaje płynów: woda, izotonik i... Red Bulla. Cóż, kto potrzebował. Kalorie osobiście uzupełniałem bananami, ale widziałem też na stolikach np. czekoladę.
Na szóstym kilometrze minąłem pierwszy autobus, który miał zawieść na metę tych biegaczy, których dopadnie meta. Miałem cichą nadzieję, że za szybko do autobusu wsiadać nie będę musiał .