Wings for Life World Run: „Zalewały Nas endorfiny”
Opublikowane w pon., 04/05/2015 - 11:39
Stresik
Biegnąc w okolicy 7. kilometra byłem przerażony perspektywą tego, że z miejsca startu właśnie wyruszył ścigający mnie samochód. Do wytyczonego celu było dalej niż bliżej, a meta już ruszyła w pogoń. Postanowiłem jednak nie patrzeć na zegarek, żeby nie stresować się więcej i skupić na utrzymywaniu tempa.
Dwanaście kilometrów minęło błyskawicznie, potem zrobiło się trochę ciężej. Dystans, tempo i słońce zaczęło mocno doskwierać, na trasie pojawiło się kilka delikatnych podbiegów, które mimo wszystko odczułem. Najwięcej straciłem na 17. kilometrze, kiedy to tempo siadło do 5:45 min./km. Zacząłem pracować głową i na równych odcinkach wmawiać sobie, że udaje mi się odpoczywać, co przynosiło naprawdę dobry efekt.
Już poza granicami Poznania, w okolicy Bogucina, na niebie z okolicznego lotniska aeroklubu pojawiły się trzy sportowe samoloty, wywijające beczki, że aż miło. Trójkolorowe smugi pozostawiane przez nie na niebie, przykuwały uwagę i pozwalały trochę zapomnieć o zmęczeniu...
… a meta goni
Dosłownie 20 metrów przed flagą wskazującą 19. km biegu czekał na wszystkich zawodników Adam Małysz. Kolejno przybijaliśmy z nim „piąteczki”. Słowa otuchy od Mistrza z Wisły pozwalały utrzymać tempo i walczyć o swoje.
Nerwówka zaczęła się od 20. kilometra. Najpierw zaczął dobiegać do moich uszu hałas syren i klaksonów. Byłem przekonany, że za chwilę połknie mnie meta. Chyba nie tylko ja tak myślałem, gdyż wielu biegaczy zaczęło się oglądać, kilka osób zaczęło w sposób zrezygnowany iść. Ja postanowiłem nie zerkać do tyłu, tylko jeszcze dociskać „śrubę”. Po kilkudziesięciu metrach okazało się, że ten hałas pochodził z... remizy strażackiej. Dokładnie ze wszystkich stojących przed nim wozów - właśnie w ten sposób sposób dopingowano tu zawodników. Odżyłem, wróciła moja nadzieja na ukończeniu w Wings For Life chociaż półmaratonu.
Tuż przed 21. kilometrem, zacząłem słyszeć dobiegający zza moich pleców coraz głośniejszy gwar. Najpierw helikopter, potem rowery. W tym czasie udało się minąć 21 km, a za chwilę flagę oznaczającą połówkę. Ulżyło mi. Jadący po mojej lewej motocykl krzyczał: Ścigają Was, na lewo! Dalej się nie oglądałem tylko wydobywałem z siebie resztki sił. Samochód metę zobaczyłem dopiero, gdy mnie mijał, a spiker wypowiedział moje imię.
Muszę przyznać, że taką satysfakcję z biegu i wyniku czułem ostatnio, gdy udało mi się poprawić życiówkę w biegu maratońskim. Z resztą czułem to nie tylko ja. Prawie wszyscy wokół mnie biegacze serdecznie sobie gratulowali, przybijali „piątki”. Endorfiny zalewały Nas wszystkich. Cofnąłem się kilkaset metrów do punktu odżywczego po napoje, których (chwała organizatorowi) nie brakowało dla nikogo i to bez względu jaki typ płynu sobie zażyczył. Później udałem się do autobusu, który zawiózł nas na metę.
Elita!
To był zdecydowanie najbardziej zmęczony i spocony autobus jakim w życiu jechałem. Bynajmniej nikomu to nie przeszkadzało, nawet dzielnym dziewczynom, które także kończyły na podobnym dystansie jak ja. Po chwili odpoczynku w oczekiwaniu na podwiezienie do mety, zaczęły się swobodne rozmowy. W grupie kilku osób obserwowaliśmy wyniki Wings For Life. Gdy kolega czytający głośno wyniki podał, że spośród siedemdziesięciu kilku tysięcy zawodników na całym świecie nasze wyniki powinny znaleźć się wśród najlepszych 10 tysięcy, zgodnie uznaliśmy, że należymy do “ELITY”. Humory dopisywały w pełni.
W autobusie znalazł się także jeden z zawodników jadących na wózku, a także Pan Rysiu biegnący z wózkiem, w którym wiózł swoją trzyletnią wnuczkę Lenkę. Nie da się ukryć, że ludzie Ci wywarli na mnie szczególnie mocne wrażenie. A przecież półmaraton to nie najlepszy dystans pokonany przez wózkowicza w Poznaniu.
Wstążka dziegciu
Na samym końcu była pora na medal, który.... nie mógł przejść przez moją kanciatą, wyposażoną w okulary głowę. Wolontariuszki i organizatorzy pomimo najszczerszych chęci nie potrafili mi wymienić go na egzemplarz z dłuższą wstęgą, gdyż wszystkie miały ten sam rozmiar - S. Cóż, to chyba jedyna i niewielka wpadka organizatora. Ale nie o medale w tej imprezie chodziło.
Jak donoszą organizatorzy, dzięki tej imprezie udało się zebrać kwotę 4,2 mln euro, która zostanie przeznaczona na badania nad leczeniem urazów rdzenia kręgowego. A medal, cóż po powrocie wręczyłem go osobie, której bardziej się należał niż mnie. Która całą niedzielę samotnie zajmowała się doglądaniem „mojej watahy młodych wilków”, bym ja mógł wystartować w Wings For Life World Run. Gwarantuję Wam dzień z nimi pozwala często na spalenie większej ilości kalorii niż maraton!
A Wings For Life jeśli jeszcze nie startowaliście, zapiszcie się na przyszły rok. Podobno zapisy już ruszają. Warto!
Krzysztof Suwała
fot. Krzysztof Szwajkowski dla Festiwalu Biegów