"Zupki z torebki smakowały jak jedzenie z najlepszej restauracji" Ambasador o Kieracie 2014 [ZDJĘCIA]
Opublikowane w pt., 30/05/2014 - 13:19
W piątek 23 maja na starcie w Limanowej stanęło 717 zawodników startujących w 11 edycji Międzynarodowego Ekstremalnego Maratonu Pieszego KIERAT 2014. Do pokonania około 100 km, limit czasu 30 godzin oraz po drodze obowiązkowe zameldowanie się kolejno w 12 wyznaczonych punktach.
Patryk Walawender, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój o swojej przygodzie z KIERATEM 2014
Różni biegacze, różne cele
W tych zawodach nie ma wyznaczonych tras, po których należy się poruszać, zatem bardzo duże znaczenie mają zdolności nawigacyjne i umiejętność orientacji w terenie. Już na starcie uderzyło mnie zróżnicowanie startujących zawodników – jedni to typowi biegacze z lekkimi butami, obcisłą odzieżą oraz małymi plecakami na plecach. Inni zaś to typowi piechurzy w górskich trepach i plecakach średniej wielkości. Widać, że każdy przyjechał na ten maraton z innymi celami ale wszystkim towarzyszył świetny humor.
Przed startem jedni analizowali optymalne warianty trasy, inni natomiast liczyli na podpięcie się do jakiejś grupy z dobrymi nawigatorami w składzie. Ponieważ była to dla mnie z kolegą pierwsza impreza z nawigowaniem, zdałem się na łaskę innych licząc na współpracę z jakąś zorganizowaną grupą.
W lewo czy w prawo?
Punktualnie o 18 nastąpił start i wszyscy ruszyli w jednym kierunku. Pomyślałem, że przy takiej ilości osób na początku zawodnicy będą biegli jedną trasą – jak na typowym biegu górskim. Zdziwiłem się już po kilkuset metrach, gdzie część pobiegła w lewo a część w prawo. Wybrałem kierunek obierany przez większość zgodnie z wcześniej założoną taktyką.
Na pierwszy punkt dotarliśmy ze sporą grupą, "odbiliśmy czas" i stanęliśmy kolejnym dylematem. Ludzie rozbiegli się w trzech kierunkach. Znowu intuicyjnie wybraliśmy jakąś grupkę i podążyliśmy za nią ścieżką w dół. Nagle jednak grupa odbiła w lewo i zaczęła biec w dół na przełaj. W tym właśnie momencie pojąłem co to znaczy bieganie na orientację. Po parunastu minutach wybiegliśmy na wypłaszczenie gdzie było widać ludzi przybywających z różnych kierunków. Ci, którzy jeszcze nie tak dawno biegli przed nami, zniknęli gdzieś na horyzoncie za nami. Wiedziałem już, że bez nawigacji nie pobiegamy, dlatego przyjęliśmy jeden z wcześniej rozważanych wariantów – w nocy tylko chodzenie, a w dzień zobaczymy.
Na drugim punkcie zameldowaliśmy się jeszcze przed zmrokiem i ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że jesteśmy na 52 pozycji. Jak widać przebieżka na przełaj przyniosła efekty. Nim się obejrzeliśmy wokół było już ciemno, a my w pewnym momencie znaleźliśmy się sami w ciemnym lesie. Wiedzieliśmy, że mamy się kierować w stronę Kamienicy, mijając po lewej stronie miejscowość Wola Kosnowa. Po około 30 minutach za naszymi plecami wyszła spora grupa osób. Jesteśmy uratowani – pomyślałem – gdyż wyglądali na takich, co mają pojęcie gdzie są i dokąd zmierzają.
Udało nam się dotrzeć do trzeciego punktu, gdzie można było dostać wodę. Jak się okazało – nieco się pogubiliśmy i nadłożyliśmy drogi, ale i tak byłem szczęśliwy, że w nocy jakoś dajemy radę.