„Mój przyjaciel Ketonal”. Sahara Daniela Lewczuka
Opublikowane w śr., 12/03/2014 - 09:38
Jak wyglądał pana trening w ujęciu jednostkowym?
Tak wyglądał mój plan:
Co najmniej raz w tygodniu mieliśmy też trening siłowy i crossfitowy. Miałem bazę treningową z przygotowań do połówki Ironmana we wrześniu.
Oczywiście, każdy z naszej czwórki (Marcin Żuk, Andrzej Gondek, Mariek Wikiera – red.) miał zupełnie inny program treningowy. Mamy inne doświadczenie biegowe, inna wagę, inne cele biegowe. Oni są biegaczami, ja absolutnym nowicjuszem. Andrzej z Markiem biegają od wielu lat, ukończyli nie tylko Maraton Piasków, ale też inne biegi ultra. Marcin przebiegł wcześniej 15 maratonów. Moje doświadczenie w stosunku do nich było znikome. Z drugiej strony czerpałem całymi łyżkami wiedzę i doświadczenie, jakim się ze mną dzielili. Jestem im bardzo za to wdzięczny.
Co pan czuł, wsiadając do samolotu do Jordanii? Wiedział Pan ze zrobił wszystko by właściwie przygotować się do imprezy? Czy nagle przypomniał sobie, że o czymś zapomniał?
Byłem spokojny, refleksyjny. Parę miesięcy wcześniej, startując w Ironmanie 70.3, bardzo dziwnie zareagowałem przed startem. Nie mogłem spać 2 noce, nie miałem apetytu, w nocy się pociłem. Takiego siebie nie znałem. Później okazało się że była to reakcja stresowa. Tu mój trener i jego żona (dzięki Tomku i Paulino) okazali się niesamowici. W nocy pisałem im sms-y, że chyba się bardzo przeziębiłem. Po krótkiej wymianie sms-ów, podjąłem wyzwanie następnego ranka. Zbyt poważnie potraktowałem start. Nie umiałem nawet się cieszyć scenerią, możliwością udziału w tym wspaniałym evencie. To trochę było w kategoriach: „to be or not to be”. Bez sensu. Ukończyłem w 6 godzin. W Jordanii postanowiłem nie dać się ponieść emocjom w tym przypadku. Nie ukrywam jednak, czułem się nieswojo. Wszystko było nowe. Miejsce, pustynia, podłoże, dystans… pytałem się, czy ściana przyjdzie na 30 km, czy później.
W Sahara Race taki dystans trzeba było pokonywać codziennie…
Ludzie przestrzegali mnie przed akumulacją zmęczenia po wysiłku dzień po dniu. Więc tak, zastanawiałem się mocno, czy dam radę po 160 km przebiec jeszcze 90 km jednego dnia. Niewiadoma i niewiedza mnie trochę spinała.
Starałem się nie przesadzać na treningach. Biegałem 10-15km dziennie minimum z 9kg w plecaku. Byłem już zmęczony monotonią treningu. Chciałem już wiedzieć po co to wszystko. Musiałem się pohamowywać, bo nie raz chciałem przebiec 20-30km dziennie, lub nawet zrobić maraton, by udowodnić… no właśnie. Komu? Komuś?
Sobie?
Stwierdziłem, że testem ma być pustynia. Tam mam dać z siebie ile mogę.
Cały ten projekt jest dla mnie jak studia MBA. Ciągle coś nowego. Biegi, triatlon, pływanie, jazda na rowerze szosowym, biegi w lesie, biegi w mieście. Jogging solo, biegi uliczne. Więc jakie ubranie, jaki sprzęt? A później wiedza - o regeneracji, odżywianiu, nawadnianiu, suplementach. Za dużo sodu, potasu, magnezu to źle. Za mało pastylek z solą też źle. Dlaczego, ile, co, jak? Ile potrzeba? Czy wystarczy? Chyba nadal czuję się jak nowicjusz, choć staram się braki szybko nadrabiać i ufam, że szybko się uczę.
Jedzenie, suplementy, batony, żele, elektrolity. Jaka jest odpowiednia ilość sodu, potasu, magnezu na litr wody lub na 10km? I lista postępowania w trakcie biegu. Wypracowałem prosty system. Że jak zmęczenie będzie brało górę, będę działał jak robot, systemowo. Każdy checkpoint co 10km był tego sprawdzianem.
Solidnie się przygotowałem i obliczyłem wszystko tyle razy, że nie było miejsca na błędy. Sprzęt był skompletowany, zarówno ten obowiązkowy, jak i parę rzeczy, które zabrałem ze sobą dodatkowo, np. karimatę.
Strony
Polecamy również:
Cofnij