Góry Stołowe vs. Ambasador. „Dziękuję Pasterko”
Opublikowane w pon., 01/02/2016 - 09:44
Pasterka - miejsce urokliwe i chwytające za serce. Posiadające niewątpliwie dar pisania historii opartych zawsze na bieganiu, i to przez wszystkie 365 dni w roku. Bije tam zawsze jedno serce - „serce pozostawione w Pasterce”. To właśnie tutaj, po raz drugi odbył się zimowy półmaraton, w którym miałem okazję wystartować – pisze Marek Grund, Ambasador Festiwalu Biegów.
Piątek 29 stycznia, przeddzień startu
Przyjechałem na miejsce ok. godz. 20. W biurze spotykam „Pasterskie Anioły” - tych samych wolontariuszy co zawsze, z tymi samymi uśmiechami na twarzach, z tym samym sercem dla biegaczy i z tą zawsze wyciągniętą, pomocną dłonią. To oni - „ZAŁOGA GÓRSKA”. Niezmiennie od lat zarywając nocki pomagają w organizacji imprez biegowych w tym rejonie kraju.
Odebrałem pakiet startowy. A w nich przepiękne chusty - miłe zaskoczenie, bo nie było o nich żadnych informacji. Pogadaliśmy ze znajomymi i udaliśmy się do naszych pokoi. Przygotowałem rzeczy na metę - podziękowania dla mojego sponsora (www.manaslu.pl) za otrzymany sprzęt - i odniosłem je do depozytu. Później jeszcze ciuchy i buty na sam bieg, upewniłem się że wszystko jest na swoim miejscu.
Początkowo chciałem pobiec z plecakiem, ze względu na wymagane wyposażenie. Ostatecznie stwierdziłem, że poradzę sobie z upchnięciem ekwipunku w kurtce. Trochę mniej balastu podczas biegu na pewno korzystnie wpłynie na wynik końcowy.
Dobranoc Pasterko - widzimy się o 9:00 na starcie...
Sobota 30 stycznia, dzień startu
Wstałem przed 7. Zjadłem lekkie śniadanie, nawodniłem organizm. Głowa pulsowała, myśli nie ustawały, bojowe nastawienie – 101%. Sprawdziłem jeszcze raz sprzęt - wszystko było ok. Start około 8:30.
Rozgrzewka, wspólne zdjęcia i te 5 minut dla każdego przed startem. Temperatura około 2 stopni Celsjusza, ale spory wiatr. Odczuwalna temperatura około -5 stopni, ale atmosfera podnosiła pozom adrenaliny. Z głośników płynęły coraz to mocniejsze kawałki, aż do utworu Grubsona w którego słowach już odlatywałem. Byłem gotowy do startu - „Gdzieś na szczycie góry wszyscy razem spotkamy się”...
Godzina startu przybliża się nieubłagalnie, krótka odprawa Piotra Hercoga i ostrzeżenia przed oblodzoną trasą (ten temat jeszcze tu powróci) i wspólne odliczanie od 10...
3, 2 ,1… START!
Poleciało stado 450 maniaków biegania w Pasterskie łąki, by zaraz wbiec na szlak i zmierzać na Szczeliniec – tam czekały już przepiękny medal i to co w tym wszystkim najcenniejsze, to o co w tym bieganiu chodzi - satysfakcja pokonania swoich kolejnych słabości...
U mnie start z grubej rury - doskonale znałem swoje możliwości, mimo że trenowałem krótki czas (miesięczna przerwa). Ustawiłem się dobrze, bo wiedziałem, że zrobi się wąsko na szlaku. Tak też było. Wiedziałem, że dziś jest ten dzień, że można góry przenosić.
Warunki zapowiadały się na razie idealnie - braki śniegu, gdzie niegdzie tylko białe plamy. W lesie osłonięci byliśmy od wiatru i czułem, jak unoszę się w euforii biegu.
Pierwszy podbieg zamieniam w szybkie podejście, gdyż pojawia się trochę lodu. Zaczynam lekko się kontrolować, minimalnie zwalniam. Idzie - czy raczej biegnie – pięknie, bez żadnych problemów fizyczno – mentalnych.
Mały Szczeliniec zdobyty, teraz bardzo trudny techniczny zbieg. Po lodzie. Spojrzałem na trasę w głębokim oddechu i rzuciłem się na atak. Kto nie ryzykuje, ten traci... Udało się idealnie. Zaliczyłem tylko jeden mały uślizg, asekurowany rękami.