3. ORLEN Warsaw Marathon: Henryk Szost walczył do końca. Fenomenalny Jakub Nowak! [ZDJĘCIA]
Opublikowane w pon., 27/04/2015 - 11:40
W niedzielę w Warszawie ogromna kolorowa biało czerwona-flaga wylała się na ulicę miasta. Rzeka uczestników trzeciego już ORLEN Warsaw Maratonu ciągnęła się po horyzont. Zmaganiom na królewskim dystansie towarzyszyło ogromne miasteczko biegowe i całe mnóstwo atrakcji. Wymyślone przez organizatorów imprezy hasło promocyjne imprezy - „Narodowe Święto Biegania”, wreszcie zasiano na właściwy grunt.
Prysznic na rozgrzane głowy biegaczy
Wszyscy biegacze jak jeden mąż (ew. żona) dziękowali za zmianę pogody. Sobotnia ciepła aura była bowiem idealna do spacerów z rodziną, ale nie osiągania dobrych wyników w biegach długich. Niedzielne warunki – ok. 16-18 stopni Celsjusza, zachmurzone niebo i lekka mżawka – były o wiele lepsze do uprawiania sportu niż kibicowania maratończykom.
Jakkolwiek opady chłodziły rozgrzane głowy biegaczy marzących o rekordach życiowych. Asfalt stawał się śliski, co przyczyniło się do kilku upadów także wśród zawodników z czołówki, m.in. Emila Dobrowolskiego. Na szczęście po raz pierwszy od kilku dni w Warszawie nie było porywistego wiatru, który stawiałby biegaczy do pionu.
Razem, a później osobno
ORLEN Warsaw Marathon i towarzyszący mu bieg OSHEE 10 km wystartowały punktualnie o godzinie 9:30. Z dwóch oddzielonych nitek Wybrzeża Szczecińskiego. Uczestników imprezy różnił kolory koszulek (białe bieg na dychę i czerwone maratończycy), ale też trasa. Po pokonaniu Mostu Świętokrzyskiego uczestnicy zmagań pobiegli w prawo (dycha) i lewo (maraton).
Na trasie biegaczy wspierały kapele muzyczne oraz... kibice, którzy mimo padającego deszczu rozstawili się liczbie wzdłuż trasy, dopingując tak elitę – tu pasjonujący pojedynek Henryka Szosta z Afrykanami – ale i bliskich, którzy podjęli maratońskie wyzwanie. Meta dla obu dystansów znajdowała się na Błoniach Stadionu Narodowego.
Slalom gigant w orlenowskiej „dyszce”. Wygrali Kenijczycy [ZDJĘCIA]
Zwycięzca... niezadowolony
Najszybciej dystans 42 km i 195 metrów pokonał faworyt, zwycięzca tegorocznego maratonu w Dubaju Lemi Berhanu Etiopczyk osiągnął czas 2:07:56, co nie do końca go satysfakcjonowało.
– Na mój wynik wpłynęła pogoda. Padał deszcz, było też trochę wiatru. W efekcie mój czas jest o 2 minuty gorszy niż zakładałem – skomentował zwycięzca na konferencji prasowej. Odbierając sowity czek – choć nie tak wysoki jak w Dubaju – wreszcie się uśmiechnął.
Za plecami Berhau finiszowali kolejno Robert Kwemoi Chemosin – 2:08:05 oraz Markos Geneti – 2:08:11.
Henryk walczył do końca
Najlepszym z Polaków był Henryk Szost zajął 9. pozycję. Czas - 2:10:12. Jak mówił na mecie, próbował ryzykować i atakować rekord Polski (2:07:39 – red), ale gdy po 30 km czołowa grupa przyspieszyła, nasz najlepszy maratończyk nie zdołał się utrzymać w grupie Afrykańczyków. Aż do mety musiał sam zmagać się z wiatrem i trasą. W efekcie nie udało mu się też powtórzyć wyniku z ubiegłego roku (2:08:55).
– Szczerze mówiąc, ani przez moment nie myślałem o tym, żeby zejść. Starałem się walczyć do końca. Start tu był dla mnie bardzo ważny. Wiedziałem, że walczę też o minimum do Rio. To też był jeden z celów. Chciałem złamać 2:10:00. Niestety nie udało się - zabrakło 12 sekund. Ale minimum na Igrzyska jest, więc to mi o osładza gorycz przegranej, przed samym sobą tego biegu – powiedział nam po biegu Henryk Szost.
Docenił klasę rywali. – Myślę, że dali dziś z siebie wszystko. Obserwowałem ich do 30. kilometra, czyli przez większość trasy. Wiem, że wycisnęli się jak cytryna. Oni nie byli dziś w stanie pobiec szybciej, elita tegorocznego OWM była o wiele bardziej wyrównana niż rok temu – analizował Henryk Szost, nowy-stary Mistrz Polski w Maratonie.