Boston – maraton pełen tradycji, perfekcji i uporu. Święto biegania

 

Boston – maraton pełen tradycji, perfekcji i uporu. Święto biegania


Opublikowane w wt., 14/04/2015 - 10:01

Te zawody są dla maratończyków tym samym co Wimbledon dla tenisistów czy stadion Maracanã dla fanów piłki nożnej. Żaden inny bieg na świecie nie obrósł tyloma legendami, żaden nie ma takiej tradycji i tak długiej historii. Maraton w Bostonie to prawdziwa mekka dla biegaczy. 20 kwietnia odbędzie się już 119. edycja tego niezwykłego wydarzenia sportowego. Faworytami są Kenijczyk Patrick Makau i Etiopka Mare Dibaba.

"Nie ma drugiego takiego biegu jak maraton w Bostonie, będącego fascynującym – i jednak odrobinę irytującym – połączeniem tradycji, perfekcji i uporu. Boston chełpi się tym, że jego wyścig był stricte amatorski, nieskalany nagrodami pieniężnymi, umowami sponsorskimi i agentami – słowem wszystkim, co zmieniło oblicze tego sportu, w miarę jak stawał się dyscypliną coraz bardziej zawodową. Zarazem organizatorzy biegu traktowali go niesamowicie poważnie. Zasługiwał na to".

Tak opisuje maraton w Bostonie w swojej książce biograficznej słynny amerykański biegacz i trener Alberto Salazar. Jego zdaniem: 

„(...) pielgrzymka do Bostonu, prędzej czy później, jest obowiązkiem każdego poważnego maratończyka, o ile przymknie oko na dziwactwa i niedostatki trasy”.

Pojedynek w słońcu

Sam Salazar przyjechał na zawody w 1982 r., po wcześniejszych dwóch triumfach w Nowym Jorku. Jego start w stolicy Nowej Anglii przeszedł do legendy. Nazwano go później „Pojedynkiem w słońcu”, bo rywalizacja rozpoczęła się w samo południe, a słońce nie przestawało smażyć i przeszkadzać startującym aż do samego końca wyścigu.

Wszyscy kibice nastawiali się na wielkie starcie Alberto Salazara i jego słynnego wówczas rywala, ale i kolegi z grupy biegowej Billa Rodgersa. Ten jednak szybko odpadł z walki o zwycięstwo. Nie zniósł upału i szaleńczego tempa narzuconego przez ówczesnego rekordzistę świata.

Tymczasem niespodziewanie wyzwanie mistrzowi rzucił mało znany zawodnik z Minnesoty Dick Beardsley. Rozpoczęła się niesamowita walka na wyniszczenie. Na mecie Salazar wyprzedził rywala o zaledwie 2 sekundy. Obaj pobiegli fantastycznie. Pierwszy uzyskał czas: 2:08:52, drugi, 2:08:54. Był to pierwszy w historii maraton w którym dwóch zawodników uzyskało wynik poniżej 2 godzin i 9 minut. 

Po przekroczeniu mety Salazar niemal natychmiast padł na ziemię ze zmęczenia. Był skrajnie wykończony. Służby ratunkowe musiały zaaplikować mu aż 6 litrów kroplówki, bo okazało się, że podczas biegu prawie w ogóle nie pił.

Skrajny wysiłek Salazara został nagrodzony.... w sposób symboliczny. Jako zwycięzcy przysługiwał mu wieniec utkany z gałązek oliwnych. O nagrodzie finansowej nie było mowy. Organizatorzy Maratonu Bostońskiego uważali, że zawody nie mają być komercyjnym przedsięwzięciem tylko wielkim świętem sportu w starym stylu.

Zmieniło się to dopiero w latach osiemdziesiątych. Presja czołowych zawodników świata, którzy zagrozili bojkotem imprezy spowodowała, że pierwsze pieniądze dla zwycięzców pojawiły się w 1986 r. Dziś najlepsi mogą liczyć na czek w wysokości 150 tys. dolarów.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce