Els 2900 – pirenejska lekcja Kamila Weinberga

 

Els 2900 – pirenejska lekcja Kamila Weinberga


Opublikowane w sob., 07/11/2015 - 06:55
Trudno stwierdzić, jak dokładnie idzie trasa między chorągiewkami, trzeba sobie samemu wybrać optymalny wariant. Oblodzony stok jest na tyle stromy, że nie mając kijków muszę stawiać stopy bokiem. Ledwo obciążam jedną, czuję że łańcuch w raczku strzela. Po chwili to samo dzieje się z drugim raczkiem. Prawie zupełnie tracę przyczepność. Dalej schodzę na czterech łapach, ale luźne kamienie są kiepskim oparciem, a nawet one nie wszędzie się pojawiają. W pewnym momencie zaczynam się zsuwać bokiem. W niekontrolowany sposób nabieram prędkości…

Jakieś trzy metry niżej łapię skałę i się zatrzymuję. Gdyby nie jako takie obycie w górach, pewnie bym się sturlał. Jeszcze kilkadziesiąt metrów tańca na lodzie, kilka hopek i wreszcie przełęcz pod Pic de Serrera (2913). Dwie miłe wolontariuszki upewniają się, czy chcę jeszcze iść w górę. Co straciłem czasu i energii, to moje, ale trzeba jeszcze trochę, by mnie wykończyć. Tak jak w życiu, nie każdą walkę da się wygrać, ale trzeba walczyć do końca.

Na podejściu mam już oddech jak himalaista zdobywający ośmiotysięcznik. Dwieście pionowych metrów ledwo urabiam w pół godziny. Na położony na granicy z Francją szczyt wyłażę o 12:53. Limit w odległym o 5 km punkcie upłynie za 7 minut. Tutaj wyścig się dla mnie kończy. Zgłaszam załodze, by zadzwonili do Sorteny, że mogą zwijać bufet…

Schodzimy do schroniska razem z wolontariuszami, po drodze zbierając chorągiewki. Łykam trochę żarcia pozostałego z bufetu. Jeff zwozi mnie do początku asfaltu, a później Maite i Mireia są tak miłe, że podrzucają mnie aż do Arinsal, skąd mam półtorej godziny podejścia znanym mi szlakiem na metę do schroniska Refugi Coma Pedrosa. Tam aż do północy będą przybiegać zawodnicy. Na wszystkich czeka gorąca kolacja i zimne piwo. Ostatecznie cały bieg ukończy 22 na 37 startujących. Tylko 9 z nich zdążyło za dnia, by zrobić Cresta dels Malhiverns.

* * * * *

Czas na wnioski

Pierwsze narzucające się pytanie – czy porwałem się na zbyt wiele? Na bieg zapisałem się trochę na wariata, znając najtrudniejszą, końcową część trasy i swoje wspinaczkowe umiejętności. Od początku wiedziałem, że nie będzie to walka o miejsce, lecz wyłącznie z samym sobą o ukończenie. Gdybym nie pomylił drogi, gdybym na każdy śnieżno-lodowy zbieg zakładał raczki, gdyby pożyczone w ostatniej chwili raczki nie strzeliły, gdybym miał lekkie, składane na trzy części kijki łatwe do przypięcia do plecaka i pomocne na śliskich zbiegach… pewnie bym zaoszczędził z półtorej godziny i sporo sił, spokojnie zdążając przed limitem do Sorteny.

Pytanie, co dalej? Czy dałbym radę nagle przyśpieszyć? Nie wiadomo, czy zmieściłbym się w następnych limitach w Arcalis i nad Pla de l’Estany, nie mówiąc o mecie. Chociaż znając siebie, pod koniec ultrabiegów zdarzają mi się całkowite odrodzenia.

Co było przyczyną zgonu? Najpewniej wysokość. Jak wspomniałem, nigdy wcześniej nie napierałem wyścigowym tempem na 2500-2900 m. Takich rzeczy człowiek się uczy tylko w praktyce – jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz. Dodatkowa trudność Els 2900 w porównaniu ze znanymi alpejskimi biegami polega na tym, że tam wychodzi się na wysokie przełęcze, by zaraz z nich spadać w doliny, a tu odcinki powyżej 2500 m ciągną się po kilkanaście km i w sumie stanowią połowę trasy.

Nie wiem, czy uda mi się zakwalifikować za rok, ale będę próbował. Co zostawię w przygotowaniach, a co zmienię?

Mięśniowo było doskonale. Na drugi dzień prawie że mógłbym na nowo wystartować. Treningi siłowe, podbiegi i bieganie w górach zrobiły swoje.

Jeśli chodzi o wydolność tlenową, przed startem też czułem się w dobrej formie. Zabrakło jak widać aklimatyzacji na wysokości. Tydzień „obozu” górskiego, w tym dwa dni w Tatrach (grań Banówki z Rohaczami i Barańcem plus Rysy) na miesiąc przed startem to za mało. Na potrzeby mojego treningu tatrzańskie szlaki położone są 500 m za nisko.

Jeśli nie jest się zawodowcem trenującym na co dzień w górach, na Els 2900 trzeba przyjechać tydzień wcześniej i spokojnie pochodzić po wysokich szczytach, robiąc np. rekonesans trasy. Powinno to dać wystarczającą aklimatyzację.

O trudności techniczne jestem spokojny, w górach dla mnie im trudniej, tym lepiej. Choć na pewno przyda się dobrej jakości sprzęt – niezawodne raczki, czy lekkie, składane kijki.

I na koniec, na najważniejsze starty w życiu przydaje się spokojna głowa, by można było skupić się wyłącznie na napieraniu. W czasie samego biegu na ogół istniało dla mnie tylko tu i teraz, jednak w poprzedzających tygodniach do treningów dosłownie się zmuszałem i całe przygotowania działy się jakby poza mną. Na szczęście kilka osób mi pomagało – jeśli to czytacie, wiecie, że o Was myślę.

Pewnie przez rok się nie poprawię na tyle, by zmieścić się w ścisłej czołówce, która za dnia pokona Cresta dels Malhiverns. To jeszcze zależy od tego, w którym tygodniu października zostanie rozegrany bieg. Przynajmniej mam satysfakcję, że już tam byłem. Na zrobienie trasy w 24-godzinnym limicie jednak na pewno mnie stać. Els 2900 to nowa jakość – trochę biegania, trochę wspinania, czyli kwintesencja napierania – i takie coś mi wyjątkowo odpowiada. „Poczekam, popatrzę, zrozumiem więcej, wtedy wreszcie sam też włączę się do akcji…”

Kamil Weinberg

fot. Lluís Galí Lara

Wkrótce w naszym portalu rozmowy z uczestnikami Els 2900, m.in. o ich metodach treningowych do wysokogórskich biegów. Będzie ciekawie!

red.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce