Rzeźnik Ultra z perspektywy drugiego miejsca: "Śmietana z cukrem", "Kogut z szyją na pieńku"...

 

Rzeźnik Ultra z perspektywy drugiego miejsca: "Śmietana z cukrem", "Kogut z szyją na pieńku"...


Opublikowane w wt., 02/06/2015 - 23:31

Noc

Sobota, 30 maja, dziesiąta wieczorem, Cisna. 248 osób rusza na trasę. Godzinę wcześniej popadał przelotny deszcz. Jest wilgotno, lekko chłodno. Dla mnie warunki idealne. Może nawet padać, może być błoto, nie mam nic przeciwko. W takich biega mi się najlepiej. Boję się, co będzie, gdy rano wzejdzie słońce i zacznie smażyć. Bardzo ciężko znoszę upały.

Tymczasem biegniemy z Piotrem tak jak założyliśmy, spokojnie, 13 kilometrów szutrową drogą prowadzącą bardzo łagodnie pod górę. Jak zwykle przed nami pogrzała grupka zapaleńców. Peleton biegaczy rozciąga się. W końcu droga się kończy i wchodzimy w szlak. Podejście może i strome, ale mamy świeże nogi, nie czujemy zmęczenia.

Biegniemy granicznym, porośniętym lasem grzbietem. Trasa jest pagórkowata, ale dobrze widoczna i raczej wygodna. Organizator oznaczył trasę ustawiając, co jakiś czas małe lampki wbijane w ziemię i fosforyzujące słomki. Lampki ustawione przy słupkach granicznych kojarzą nam się z grobami i dniem Wszystkich Świętych. Oznaczenie jest dobre, nie mamy wątpliwości, którędy biec. Stopniowo doganiamy i wyprzedzamy kolejne grupki. Gdzieś koło 30. kilometra wychodzimy z Piotrem na prowadzenie. Świetnie się biegnie, ale czy nie za szybko zacząłem? Czy to nie błąd? Czy nie zapłacę za tę szarżę w drugiej połowie trasy?

Nic, na razie biegniemy. Mijają godziny. Druga, trzecia, czwarta. Cieszę się biegiem. Czasem sobie z partnerem rozmawiam, ale większość czasu biegniemy w milczeniu. Skupiam się na wysiłku i na tym, by się nie potknąć na kamieniach i korzeniach.

Około 40. kilometra zaczyna nam się kończyć woda. Zostało mi jeszcze tylko kilka łyków. Zastanawiam się, czy nie powinienem był zabrać ze 200 mililitrów więcej. Piotr, choć wziął więcej, już nie ma wcale. Szczęśliwie spotykamy na grani jakichś GOPR-owców. Mówią, że przemarzli czekając tu na nas. Ratują nas butelką wody. Odżywamy.

Zaliczamy Małą Rawkę i zbiegamy do Ustrzyk. W zasadzie więcej schodzimy, niż zbiegamy. Piotr wziął słabą latarkę dającą marne światło. Zbiegać w takich warunkach nocą po kamieniach jest bardzo niebezpiecznie. Czekam na kolegę podświetlając mu czasami trasę swoją latarką. Mam świadomość, że tracimy czas i konkurenci zaraz to wykorzystają, ale niewiele się tym przejmuję. Odpocznę po być może zbyt szybkim początku a poza tym to dopiero trzecia część wyścigu. Jeszcze 8 kryzysów i 9 zmartwychwstań przed nami.

Żywieniowe eksperymenty

Asfaltowy dobieg przez Ustrzyki do Wołosatego liczy około 7 kilometrów. Pilotuje nas samochód organizatora. Zaczyna wstawać świt. Zgodnie z przewidywaniami na asfalcie dogania nas jakiś chłopak i wymija mnie jak furmankę. Nie próbuję uciekać, bo domyślam się, czym to się skończy. Już kilka kilometrów dalej widzę, jak maszeruje.

Na punkcie kontrolnym i pierwszym z 2 przepaków jesteśmy po 6 godzinach. Tu dochodzi nas kolejny biegacz, przyszły zwycięzca Grzegorz Uramek. Zostawiam czołówkę, uzupełniam zaopatrzenie. Na punkcie zajadam przygotowaną zawczasu śmietanę zasypaną cukrem. Chłopaki z obsługi kręcą głowami śmiejąc się; mówią, że to ryzykowne. Ale co tam, jestem doświadczony, tyle ultra zaliczyłem. Wiem, co robię. Tłuszcz w śmietanie jako „paliwo” wolno spalane plus cukier jako łatwopalna „podpałka”. Tak to sobie wykoncypowałem. Musi działać. Przecież nie jestem na tyle nieostrożny, by eksperymentować na zawodach. Nie robię tego pierwszy raz. Na Harpaganie, którego niedawno wygrałem zadziałało. Dlatego nic sobie nie robię z ostrzeżeń chłopaków i z uśmiechem pozuję do aparatu zajadając śmietanę.

Niestety, tym razem okazało się, że to nie ja miałem rację. Ledwie kilometr za punktem kilkukrotnie i z rozmachem barwię przydrożne krzaki na śmietankowo. No rzesz cholera jasna, startowałem już w 144 biegach i nigdy nie miałem takich sensacji. Pierwszy raz wymiotuję na zawodach. Nieprzyjemnie, ale na szczęście siłę do biegu jeszcze mam. Nie czuję się skasowany i chcę dalej walczyć. Tylko zły jestem na własną głupotę.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce