Andrzej Gondek o starcie na Gobi: „Nie będę szarżował. Natomiast...”
Opublikowane w pt., 30/05/2014 - 13:49
O szansach na sukces w Gobi March 2014, limitowaniu kalorii, odzyskanym paszporcie i wielogodzinnej podróży do Chin z najlepszym z biegaczy teamu 4 Deserts Polska.
Jak się pan czuje w roli sportowego lidera drużyny?
Rzeczywiście cel minimum to ukończyć zawody. Ale chciałbym poprawić 12. miejsce z Jordanii. A może i powalczyć o coś więcej. Może pierwszą dziesiątkę. Czuję, że mogę to zrobić, chłopaki bardzo mocno mnie dopingują żebym patrzył na wynik. Będę go miał z tyłu głowy. Kluczowy będzie poniedziałek – po po pierwszym etapie. Zobacyzmy kto przyjechał, czy są wśród nich „mocarze”.
Analizował Pan listę startową?
Tak. Jedynie Cheva Martinez, znakomity maratończyk z Hiszpanii, olimpijczyk, drugi zawodnik Sahara Race wydaje się poza zasięgiem. Ale i tak postaram się dotrzymać mu kroku, przynajmniej pierwszego dnia. Jak będzie w kolejnych? Czas pokaże. Od pierwszego wspólnego biegu minęły już prawie 3 miesiące i ciężko przewidzieć scenariusz rywalizacji.
Jaką taktykę zaplanował pan na imprezę?
Przeanalizowałem profil trasy i wyszło mi, że przez pierwsze 4 etapy, liczące ok. 150 km, pokonywane w sporej części pod górę, trzeba będzie mocno się postarać, by na najdłuższym, prawie 80-kilometrowym, bronić wyniku.
Rozumiem, że tak jak w Jordanii biegnie pan sam...
Nie da się inaczej. Z chłopakami widzimy się tylko na starcie, mecie i w obozie – tu sobie pomagamy, analizujemy kolejne etapy, dopingujemy się nawzajem. Stanowimy mocną grupę i po prostu fajny zespół, ale każdy z nas ma swój plan na trasę, swoje tempo – to się sprawdziło w Sahara Race.
Między pana ubiegłorocznym debiutem w Maratonie Piasków a tegorocznym Sahara Race było blisko 12 miesięcy przerwy. Teraz rusza Pan na trasę po niespełna trzech miesiącach...
To rzeczywiście mało. Ale trening był kontynuowany – po dwóch dniach odpoczynku po Jordanii zrobiłem pierwszą, luźną przebieżkę. Ponieważ czułem się dobrze, a bąble, odciski czy paznokcie się pogoiły, to właściwie z marszu rozpocząłem przygotowania do Gobi. Ze zdrowiem jest wszystko w porządku, starty kontrolne na 10 km czy w półmaratonie pokazują, że forma jest. Natomiast bieganie po ulicy, wiosną, zasadniczo różni się od startu na pustyni, w lecie na pustyni, przy temperaturze wyższej nawet o 30 stopni Celsjusza, po kamieniach, w górach, z 10 czy 12-kilogramowym plecakem. Może być rożnie, ale nastawiam się pozytywnie.