Aleksandra Bernatek: „Bieganie to tyle radości, że pozostanę niepokorna wobec rad specjalistów”

 

Aleksandra Bernatek: „Bieganie to tyle radości, że pozostanę niepokorna wobec rad specjalistów”


Opublikowane w czw., 05/06/2014 - 09:21

Pani Aleksandra Kapuścińska-Bernatek jest naszą czytelniczką, ale przede wszystkim pasjonatką biegania. Nie staje jednak na podium, nie wygrywa. Za to – jak napisała o sobie na naszym facebookowym profilu – zwyczajowo zamyka stawkę warszawskich biegów na 10 km. Podkreśliła jednak, że bieganie sprawia jej niesamowitą radość.

Nam opowiedziała o swoim nietypowym początku przygody biegowej, walce z nadwagą i zarażaniu pasją innych.

Dlaczego zaczęła pani biegać?

W 2008 r. zgłosiłam się do reality show „Co Masz Do Stracenia”, czyli polskiej edycji popularnego za oceanem „The Biggest Loser”. Uczestniczyłam w drugim sezonie, który w końcu nie został wyemitowany w polskiej telewizji, ale zanim podjęto taką decyzję, na planie tego programu w okolicach Kudowy-Zdrój spędziłam 8 tygodni. To właśnie tam zaczęłam ćwiczyć i biegać. Po powrocie do domu tak już zostało.

Ile kilogramów udało się pani zrzucić w tym programie?

Idąc do programu ważyłam 123 kg. Przez 8 tygodni byłam na racjonalnej diecie i 2 razy dziennie praktykowałam 1,5-godzinny trening. Program opuściłam ważąc 105 kg.

Wyobrażam sobie, że to musiał być szok dla organizmu. Jak pani wspomina pierwszy trening biegowy?

Było koszmarnie. Przyjechałam z Warszawy do Kudowy. Inne powietrze, inne ukształtowanie terenu. W czasie pierwszego treningu wejście na górę graniczyło z cudem, zresztą to nie było tylko moje odczucie. Całą grupą nie moglibyśmy oddychać i byliśmy pewni, że nigdy na nią nie wejdziemy, że ta droga się nie skończy. Po tygodniu regularnych treningów wbiegaliśmy na nią uśmiechnięci.

Po powrocie zdecydowała się pani kontynuować treningi biegowe?

Po powrocie od razu postanowiłam, że wezmę udział w swoim pierwszym biegu ulicznym. Decyzję podjęłam we wrześniu i zapisałam się na Bieg Niepodległości. Praktycznie codziennie biegałam około godziny. Na wspólne treningi namówiłam też sąsiadkę i wystartowałyśmy razem.

Ukończyłyśmy ten bieg, a sąsiadka mnie motywowała mówiąc „nie martw się, na mecie dają darmową grochówkę, to dobiegniemy na pewno” (śmiech). No i rzeczywiście w pewnym momencie ta grochówka trzymała nas przy życiu. Ukończyłam bieg druga albo trzecia od końca, z czasem 82 minut. Na pewno słyszałam za sobą zarówno motocykl i karetkę. Od tamtego startu właśnie tak świętuję imieniny męża Marcina – poza rogalami marcińskimi nic nie kupuję. Daję mu swój medal.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce