Mateusz Baran: Tak wracam do formy po kontuzji. Celem „dycha” OWM
Opublikowane w wt., 04/03/2014 - 10:42
We wcześniejszych swoich wpisach informowałem o kontuzji ścięgna piętowego (Achillesa), która mi się przytrafiła. Niefortunne zakończenie ubiegłego roku przeciąga się już ponad dwa miesiące. Każdego ranka wstając i robiąc pierwszy krok czuję, że wciąż coś nie jest w porządku. Nastąpiły jednak pewne zmiany, które pozwoliły mi na ponowny powrót do biegania. Od dwóch tygodni biegam po 6 razy w tygodniu, tyle że mniej kilometrów na jednym treningu. Bardzo cieszy mnie fakt powrotu do biegania, jednak długa przerwa w dużej mierze odbiła się na mojej formie.
Jeszcze w 2013 opłaciłem dwa wczesnowiosenne biegi: Półmaraton Warszawski (30 marca) i Orlen Warsaw Marathon (13 kwietnia), w którym, podobnie jak w ubiegłym roku, pobiegnę 10 km. Drugi z wyżej wymienionych miał być zwieńczeniem półrocznych przygotowań do sezonu, ponieważ zacząłem je już na początku listopada zeszłego roku. Jako, że bardzo lubię „Połówkę Warszawską”, miała być ona moim ostatnim mocnym treningiem przed walką o życiówkę na 10 km.
Zostało jeszcze 4 i 6 tygodni do poszczególnych biegów. Liczę, że kontuzja nie pogłębi się i będę mógł wystartować w tych biegach. Zadecydowałem, że powrócę do treningu sprzed ponad dwóch miesięcy tylko na nieco mniejszych prędkościach i liczby kilometrów w tygodniu. Przez okres dwóch miesięcy od pierwszych dni listopada do ostatnich dnia grudnia biegałem dwa mocne akcenty w tygodniu, plus trening w drugim zakresie co drugi tydzień. Najczęściej we wtorki biegałem milę w tempie progowym, z minutą przerwy. W soboty zaś w planie miałem trening interwałowy na dystansie od 400 do 1000m.
Ważniejszy dla mnie jest start na 10 km w kwietniu, dlatego marcową „Połówkę” przebiegnę zupełnie treningowo. W ten sposób na mocniejsze akcenty zostało mi 6 wtorków i cztery soboty. Jak wcześniej wspominałem, bardzo spodobał mi się trening na dystansie kilku powtarzanych po sobie mil, dlatego te sześć wtorków poświęcę na akcenty progowe właśnie na tym dystansie. Cztery soboty będą składały się z przeplatanych dwustu i 400-metrowych odcinków. Bardzo ciekawi mnie rezultat tych treningów – z fachowej lektury wynika, że musi być dobrze. Oczywiście jasną sprawą jest, że moja forma szczególnie podczas treningów szybszych jest znacznie słabsza niż ta z grudnia.
Nawiązując do samej formy biegowej - po ostatnich dwóch miesiącach jestem mimo wszystko zadowolony. W listopadzie i grudniu przebiegłem około 830 km. Z kolei przez styczeń i luty tylko 450 km. Mimo tak znacznej regresji kilometrażu, moje tętno spoczynkowe nie wzrosło w ogóle, a tętno biegu spokojnego nawet zmalało. Pierwszy raz spotkałem się z takim zjawiskiem.
Oczywiście nie było tak, że dni bez biegania były dla mnie dniami mało intensywnymi. Kontynuowałem treningi tyle, że na rowerze stacjonarnym oraz na basenie, co - jak sądzę - w znaczący sposób obniżyło spadek formy. Nie spodziewałem się jednak tak dobrych efektów. Zgadzam się ze stwierdzeniem, że „żeby biegać, trzeba biegać”, jednak gorąco mogę polecić rower stacjonarny i pływanie jako trening zamienny. Opisywałem to już we wcześniejszym wpisie, jednak po dwóch miesiącach widzę o wiele szersze efekty, niż po niecałym miesiącu. Oczywiście trening siłowy aktywizujący grupy mięśniowe aktywne podczas biegania bardzo pomógł w utrzymaniu siły mięśniowej.
Na zakończenie dodam, że większość treningów z ostatnich dwóch miesięcy była przeprowadzona na bieżni mechanicznej. Nie rekompensowałem łatwiejszego biegu zwiększonym nachyleniem bieżni, ponieważ ścięgno Achillesa bardzo mocno pracuje podczas jakichkolwiek podbiegów. Wiem, że 1 lub 2 procenty to nie dużo, jednak wolałem dmuchać na zimne. Przez to trening był znacznie lżejszy niż na zewnątrz.
Do zobaczenia na trasach!
Mateusz Baran, Stowarzyszenie Warszawiaky Athletics Club