„To była wielka przygoda, mój bieg życia”. 30. Maraton Piasków Michała Głowackiego

 

„To była wielka przygoda, mój bieg życia”. 30. Maraton Piasków Michała Głowackiego


Opublikowane w czw., 23/04/2015 - 09:56

Maraton Piasków dzień po dniu

Etap 1 - 36,2 km

- Gdy tylko pojawiłem się w obozie na Saharze i przyjrzałem się konkurentom, zrozumiałem, że sprzęt, który posiadałem, był nie najlepszy. Plecak i buty dobrałem właściwie, ale śpiwór był o wiele za ciężki. Waga 950 gramów to zdecydowanie za dużo, żeby myśleć o ściganiu się z resztą zawodników. Przeszkadzał mi cały czas, dopiero na 4 etapie miałem tyle miejsca w plecaku, żeby go schować.

Żeby ułatwić sobie życie, zacząłem odciążać plecak. Zbiłem jego wagę z 9 do 7,8 kg. W pierwszej kolejności pozbyłem się zbędnego jedzenia. Śniadania zaczęły ograniczać się do batonika zbożowego. Z 2000 kcal zrobiło się nagle 1400, włączając w to żele energetyczne i napoje regenerujące na 7 dni. Cóż, o obżarstwie nie było mowy.

Pomimo wszystkich uchybień, tuż przed startem w pierwszym etapie, moja głowa była pełna optymistycznych myśli, a nogi i serce gotowe do walki. Wiedziałem, że stać mnie na rywalizację z Dannym Kendallem (8. miejsce w generalce na zakończenie imprezy – red.) i chciałem zrealizować to założenie. Początek był szybki - 10 km w 43 minuty. Biegłem z samą czołówką. Po 15 km Marokańczycy odskoczyli, pozostał mi bieg z Anglikiem, Amerykaninem i Francuzami. Zacząłem odczuwać wagę plecaka, organizm stawał się słabszy z kilometra na kilometr.

Na 28. kilometrze dopadł mnie mega kryzys. Pustynia powitała mnie brutalnie. Doskwierały mi skurcze nóg, po piachu biegłem jak pijany. Rzucało mnie z prawej i lewo, ciężko było mi zachować równowagę. Odliczałem kilometry do mety, żeby ukończyć etap. Zawodnicy dotychczas biegnący za mną, korzystali z mojej niedyspozycji i mnie wyprzedzali. Chciałem na to reagować, przyśpieszyć, utrzymać tempo przeciwników, ale moje nogi na to nie pozwalały.

Ostatecznie 1. etap ukończyłem na 16. miejscu. Byłem piekielnie zmęczony i już bałem się drugiego dnia. Obawiałem się, ze nogi będą jeszcze cięższe, ale jednocześnie byłem bogatszy o parę doświadczeń. Podpatrzyłem jak zbiegać i podbiegać. Elitę biegu miałem przed sobą, więc obserwowałem ich taktykę podbiegania na wydmy piaskowe, zbiegi po kamienistych wzgórzach, czas jaki spędzali na check pointach. Oni właściwie przechodzili przez nie jak burza nie zatrzymując się nawet na 5 sekund.

Etap 2 - 31,1 km

- Drugi etap okazał się być zupełnie inny od pierwszego. Był bardzo pozytywnym zaskoczeniem po trudnych początkach. Przez cały czas czułem się rewelacyjnie, kontrolowałem tempo biegu. Nie popełniłem błędu z poprzedniego dnia. Zrozumiałem, że tu rekordy życiowe czy forma z biegów ulicznych nic nie znaczy. Na Maratonie Piasków zawodnicy z życiówkami na „połówkę” w okolicy 64 minut, przegrywają z zawodnikami, których rekord życiowy na tym dystansie wynosi 71 minut. Piach i góry weryfikują człowieka.

Na początku trasy czekała nas „petarda”. Mega góra, która później i tak nie okazała się tak straszna jak podejście na wzniesienie The Jebel El Otfal. Po tym pierwszym podbiegu zrobiło się dość płasko i kamieniście. Nogi niosły do przodu, czułem że mogę szybciej, chociaż bałem się podkręcić tempo. Przecież nie wiedziałem co czeka na mnie za 10 km.

Stopniowo przesuwałem się w rankingu do przodu. Bieg zaczynałem na 20. pozycji, ale wraz z upływającym czasem i kilometrami mijałem zawodników, którzy popełnili ten sam błąd co ja na pierwszym etapie. Za szybko zaczęli. Przed drugim i ostatnim check pointem była długa, płaska prosta. Dwa kilometry przebiegłem w czasie 8:30. Minąłem jednego z Francuzów i zbliżyłem się na wyciągnięcie ręki do następnego, który - jak się później okazało - wyprzedził mnie o jedno miejsce w klasyfikacji generalnej.

Check point numer 2 to podejście pod Jebel El Oftal. Tempo siadło. Jeden kilometr wspinaczki zajmował mi 19 minut. Marokańczykom zajmowało to 14 minut. Morderczy podbieg, 18 stopni nachylenia, piach i kamienie, ostatnie 70 metrów przed szczytem wspinaliśmy się używając liny górskiej, przymocowanej przez organizatorów. Bez niej nie było mowy, żeby wspiąć się na tą piekielną górę. Nie udało mi się utrzymać tempa, biegnący tuż przede mną Damian Vierdet mi uciekł. Przybiegłem do mety na 15. pozycji.

Wydaje mi się, że na drugim etapie pobiegłem chyba najodważniej. Kosztowało mnie to jednak wiele sił. Byłem mega wyczerpany. Pamiętam, że nie mogłem dojść z 3 butelkami wody do mojego namiotu.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce