Trochę przydługa, ale prawdziwa historia o mojej pierwszej setce

 

Trochę przydługa, ale prawdziwa historia o mojej pierwszej setce


Opublikowane w czw., 11/09/2014 - 10:23

Marek Górecki o swoim starcie w Biegu 7 Dolin

Start…

"Zasada jest prosta i surowa: biegnij, aż już nie będziesz mógł. A potem pobiegnij jeszcze trochę. Znajdź nowe źródło energii i woli. I biegnij jeszcze szybciej." /Scott Jurek - Jedz i biegaj/

Pobudka o 1:15, porcja ryżu z budyniem i dżemem truskawkowym (takie własnoręcznie przygotowane berliso), odżywka białkowa, potem biegowe wdzianko i wsiadamy w samochód, którym dojechaliśmy z Rafałem na start. Oddałem do odpowiednich busów to, co miało wylądować na przepakach na 33. i 66. kilometrze i do startu zostało jeszcze pół godziny.

Było ciepło, mglisto. Usiadłem na schodach i czułem lekkie przerażenie, chociaż ktoś kto patrzył na mnie z boku mógł mieć wrażenie że jestem raczej znudzony wyczekiwaniem. Zostało 5 minut, więc stanąłem na starcie w całej masie innych biegaczy-szaleńców, których było jak się potem okazało 760. Końcowe odliczanie i start.

Najpierw deptakiem i główną ulicą w dół. Leciutko i swobodnie do pierwszego zakrętu Czarny Potok. Zaraz za zakrętem pod górę. Wszyscy przede mną prawie zaczęli iść, to i ja też, ale jakoś żwawiej bo przez cały czas idąc wyprzedzałem innych idących. Tak było przez cały czas do szczytu na Jaworzynie Krynickiej. Czułem jednak że się męczę, ale u mnie to normalne przez pierwszych 7-8 kilometrów, tyle się rozgrzewam. 150 metrów w górę a potem krótki zbieg i wspinaczka na Jaworzynę Krynicką, cały czas ciemno. Wrażenie masy biegaczy z czołówkami bezcenne.

Na Jaworzynę prawie cały czas w marszu przeplatanym biegiem, potem ze szczytu wreszcie zbieg i znowu w górę na Runek. Jest już fajnie, złapałem oddech, organizm wszedł na obroty, powoli zaczyna świtać. Po 22 kilometrach dotarłem do pierwszego punktu żywieniowego przy Schronisku na Hali Łabowskiej. Łyk wody, kilka herbatników w rękę i w drogę. Do 33. kilometra tylko 11 kilometrów i praktycznie cały czas w dół, więc biegnę, ale nie za szybko, bo przecież to dopiero początek. Po drodze obserwuję z prawej strony przepiękny wschód słońca i nie mogę się oprzeć aby nie zatrzymać się na chwilę i nie podzielić fotką wschodzącego na Beskidem Sądeckim słońca ze znajomymi na Festiwalu Biegowym.

Ruszam dalej. Nie jest bardzo stromo więc zbiega się fajnie, chociaż kolana zaczynają coraz bardziej boleć. Gdzieś na 30. kilometrze mija mnie Rafał, - myślałem że jest daleko z przodu, biegnie dość szybko więc nawet nie próbuję dotrzymywać mu kroku, biegnę swoje.

W pewnym momencie zaczyna się robić bardzo stromo, do tego ślisko i bardzo dużo błota, więc muszę bardzo uważać. Schodząc w dół łapię się drzew, gałęzi ale buty fajnie wgryzają się w podłoże i dobrze trzymają. Niektórzy się przewracają i jeżdżą na tyłku. Już wiem, że nie zmienię butów na te przygotowane na pierwszym i drugim przepaku bo szosowe nie dadzą rady na takiej nawierzchni, a przecież skoro tutaj tak jest to na dalszych odcinkach może być przecież tak samo.

Przekonałem się później jak dobra to była decyzja. Zbiegam w końcu do Rytra, biegnę mostem nad Popradem, potem kawałek wzdłuż Popradu i skręt w lewo. Dalej chodnikiem pod górę do pierwszego przepaka. Najważniejsze, że nie jestem zmęczony, ale te 36 kilometrów zajęło mi prawie 5 godzin. Tylko pół godziny poniżej limitu. Niby dobrze ale mogło być dużo lepiej. W końcu wbiegam na przepak, zdejmuję plecak i idę po swój worek. Szybka fotka na pamiątkę...

... i uzupełnianie izotonika. Zabieram co potrzebne, ściągam jeszcze koszulkę z długim rękawem, oddaję worek. Spotykam Kate, która bardzo narzeka na żołądek. Kilka słów otuchy i Kate rusza dalej. Spotykam Rafała, z którym razem wyruszamy w dalszą drogę. Trochę asfaltem lekko pod górę, więc naprzemian trochę biegniemy i maszerujemy.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce